‘Potłuczone butelki w hotelowym hallu,
Są jak strach, że już nigdy więcej tego nie poczuję,
Choć wiem, że szaleństwem jest wierzyć w głupie rzeczy.’
Pustka. Wartość, która jest niczym. Nie da się jej porównać do kuli z pistoletu, która choć trafia w jedno, maleńkie miejsce, sprawia, że cała przestrzeń dookoła staje się gorąca, mokra i czerwona. Ani do wielkiego, ogólnoświatowego kataklizmu, zmieniającego w pył góry, miasta czy rzeki. Uderzającego z zachodu lub ze wschodu, lecz pozostawiającego ludzkie myśli wolnymi, do samego końca. Bo pustka to coś wszechobecnego. Żyje zarówno w człowieku, jak i poza nim. Po prostu egzystuje. Nie ma potrzeby by wybuchać pod stopami, spadać z nieba, wzniecać wichurę w każdej strukturze komórek ciała...
W gruncie rzeczy nie boli. Zjada porozrzucane resztki duszy, poszarpanej przez to, co ją poprzedziło. Staje się syta, zmęczona i zadowolona. Zawija swoje człony w mały kłębek i zasypia na poduszce z pragnień, które zahipnotyzowała.
A spała będzie długo i szczęśliwie. Nie utopi się w morzu łez. Bo przecież nie ma już łez. Wyczerpały się, gdy niechcący pogasiły ostatnie iskry nadziei. I zamarzły wraz z nimi. Splecione w ostatnim marnym uścisku.
Ofiara pustki może się wydać cholernie zabawna. Naubliżamy jej, a ona wzruszy szyderczo ramionami. Gdyż nie ma już myśli.
Uderzymy, a nie otrzymamy w zamian piekącego policzka. Gdyż nie ma już złości.
Przytulimy, nie czując pulsujących uderzeń serca. To serce pompuje krew, ale już nie bije.
Nicość to podła oszustka. Przedstawia swoje kłamstwo w taki sposób, że jest ono najprawdziwszą z prawd. Obiecuje wyzwolenie, mówi o pozbyciu się trosk, o niezwykłej lekkości... A lekkość każdemu przeciętnemu śmiertelnikowi, od razu kojarzy się przecież z lataniem. Z byciem przezroczystym, z przemieszczaniem się zaprzeczającym czasoprzestrzeni. Z miękkim, puszystym pokryciem skrzydeł...
Trudno się więc dziwić. Szokować, iż niejeden frajer przystał na ciemną, kuszącą ofertę. Zgodził się na pozbycie wszystkich połamanych cząstek, które go wypełniały. Podpisał z pieprzoną pustką obustronną umowę, od której nie mógł potem odstąpić. I owszem – dostał te swoje wymarzone skrzydełka. Nawet zbyt długo nie musiał na nie czekać. Ale zapomniał, że teoretycznie zdolność unoszenia się w powietrzu ma nawet kura. Tak, to grube, czerwonodziobe, głupawo gdaczące ptaszysko, łażące po co drugim, wiejskim podwórku. Ptaszysko, które co najwyżej wskoczy sobie nieporadnie na płot i zaraz z niego spadnie.
Bo tak jak do tanga trzeba dwojga, to do lotu trzeba wolności. A wolności nie da zmierzyć się ani w kilogramach ani w milach. Ani w żadnych innych jednostkach.
Jej trzeba mieszanki wszystkich żywiołów. Wody, ognia, ziemi i powietrza. W dawkach, które czynią każdy z nich dobrym. Natomiast, co wiedzą malutkie dzieci, aby odmierzyć jakąkolwiek dawkę, należy móc ją zobaczyć. Albo przynajmniej dotknąć.
Pustka żąda od nas oddania zmysłów. Nie da się być pustym widząc. A już tym bardziej czując...
I tak po ziemi łażą całe tysiące kur. Mają gdzieś dziś. Jutro zresztą też. Żyją złudzeniem, że pewnego dnia polecą. Ale nawet to złudzenie za bardzo ich już nie obchodzi.
~~***~~
‘Teraz to pamiętam, cofam się do samego początku,
Ponoszę wyłączną winę za to wszystko i dzisiaj wreszcie to akceptuję.
To czas by już odpuścić, podnieść się i zacząć od nowa.
Ale to nie takie łatwe.’
Wszystko co stało się potem, pamiętała jak przez mgłę. Mgłę i ów ciągle wspominany płomień, będący później jedynym, świadomym świadkiem jej samotnych nocy. Rozmawiający sobie zza firanek z butelkami wódki, wylewającymi się na pościel, gdy tracąc kontrolę nad rzeczywistością, opadała na materac. Ale jednak – pamiętała.
Cały ich piękny wieczór, przemieniający się nagle w piekło. Małe jezioro, nad które już nigdy później nie przyjechali. Jej własne usta, ułamek sekundy po nagłym wstrząsie, całujące go jeszcze i kompletnie nieświadome tego, co właśnie stało się faktem.
Następnie skurcz całego ciała. Odrzucający odruch wymiotny spowodowany uniesieniem oczu ku górze. Olbrzymie poczucie niesprawiedliwości, kilka mrugnięć powiekami i nadzieja, iż to wszystko odgoni tragiczną wizję.
Palce, zsuwające się w błyskawicznym tempie na hamulec. Przesuwające go brutalnie do tyłu, powodujące zgrzytający protest metalowych sprężyn. Zupełnie jakby to mogło pociągnąć za sobą rzeczywistość. Cofając czas o ten jeden, jedyny moment. Jakby było w stanie sprawić, że jej umysł zareaguje na czas. I powstrzyma nieszczęście.
Dalej... Impuls odbierający złudzenie. Wyjący prosto do ucha odrzucane ‘to się stało, Lena’.
Ręka, mieniąca się odbiciem srebrnego łańcuszka. Wyrywająca telefon z dłoni chłopaka, która bezskutecznie próbowała wykręcić numer alarmowy.
Egoistyczne przekonanie, iż pomóc to już może tylko samej sobie.
Łzy i płacz. Płacz i łzy.
Nienawidziła pamięci.
Marnowała całe dni, na szukaniu paskudnych metod, pozwalających chwilowo pozostawić ją w tyle. Krzyczała na blondyna, że jeśli chce się w kółko spowiadać z tamtego wieczoru, to niech znajdzie sobie psychologa, a nie ma do niej pretensje. Zaczęła traktować ludzi jak rzeczy. Zarówno tych zupełnie dla niej nieistotnych, jak i najbliższych. A oczy ciągle miała mokre. Nawet gdy jej duszą skostniała już do takiego stopnia, iż zapomniała co znaczy smutek.
Bo to o pamięci myślała umierając. O pamięci, która wyparła nawet pieprzone ‘kocham Cię’.
~~***~~
Grudzień 2014
‘A w moich snach, spotykam duchy wszystkich ludzi, którzy przychodzą i odchodzą.
Wspomnienia, pojawiają się tak szybko,
Jak szybko przechodzą w nicość’
Zapach żywicy, wydobywający się spod opadających igieł choinki, nigdy jeszcze nie wydawał się taki ulotny. A na drzewku nigdy nie wisiało tak mało bombek, nietrwale poumieszczanych przy końcówkach gałązek, właściwie tylko i wyłącznie ze względu na nieszczęsną tradycję. Tą samą, która upiekła pierniczki, połamała opłatki oraz spróbowała wymusić na strunach głosowych, dźwięki świątecznych piosenek. Aż w końcu obrażona poddała się, trzaskając z hukiem drewnianymi oknami. Bo zrozumiała, iż tego roku nie napotka ani odrobiny świetlistej magii. Tajemnicy, która w istocie warunkowała każdy podniosły moment.
- Paszport, buty, skarpetki Freunda... - wyrecytował z pamięci, głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji - jeszcze kosmetyczka i to już chyba będzie wszystko.
Odzwyczaił się na dobre od charakterystycznego dźwięku zamka sportowej torby. Przez ostatnie miesiące jedyną podróżą, którą odbywał była ta z domu na komendę policji, albo – co zdarzało się jeszcze częściej - na leśny cmentarz, leżący na niskim, wietrznym pagórku.
- Jedziesz na Turniej - Jessie pojawiła się obok niego praktycznie niezauważalnie - jesteś silny Andi – położyła mu rękę na policzku, siląc się na bardzo delikatny uśmiech - Lenka bije Ci teraz brawo Skarbie.
Podniósł głowę, patrząc na nią pierwszy raz, od kilku dobrych godzin. Tak właściwie to nie na nią, a na imię, zastygłe na jej ustach. I cień, który błyskawicznie przesunął się przez próg. Będąc dostrzegalnym wyłącznie dla jego oczu.
- Dobrze wiesz, że to tylko przez Richarda. Nie potrzebuję skoków. Nie mam zamiaru wracać do tego świata.
Wracać do Austrii.
- Wiem - cofnęła rękę, widząc, że chłopak marzy o tym, aby ją zrzucić. Było oczywiste - nienawidził nacisków. W dalszym ciągu nie życzył sobie czułości w momentach, w których jego umysł nawiedzała tragicznie zmarła siostra. Więc w sumie dla ukochanej pozostawił tylko akceptację. Zgodę na to, iż choć rok wcześniej poprosił ją o zostanie jego żoną, los uczynił z niej wyłącznie powierniczkę i przyjaciółkę. Pomału zaczynało do niej docierać, iż być może nie tylko tymczasowo.
- Spędzę z nimi kilka dni, żeby się odczepili - kontynuował - im mniej tym lepiej. Więc nie musisz wybierać się tam ze mną. Zostań w domu. I odpocznij sobie. Od obowiązków i moich humorów.
- Potrzebujesz wsparcia – choć wiedziała, że ma do czynienia z bombą z opóźnionym zapłonem, odważyła się mu przeciwstawić – a ja chcę nim być. Nie mam wiele siły, i nie ukrywam, czasem bym stąd wyszła, trzaskając drzwiami... Ale chcę. Chyba... Chyba to się liczy, Andi?
Tak, to się liczyło. Kiedyś. Nie w tej konkretnej chwili. Nie wtedy, gdy pod pretekstem kibicowania przyjaciołom, zamierzał zmierzyć się z najgorszym z możliwych brudów. I nie odpuścić, dopóki każda łza ukochanej siostry, nie stanie się dla niego jasna. Jaśniejsza niż najbardziej rażący w oczy reflektor.
- Jess, usiądź - westchnął, wahając się przez krótki moment - Tyle jedzenia nam zostało - rzucił niespodziewanie, próbując odwlec kolejny z rzędu, beznadziejny kwadrans swojego życia.
- Nawet młoda nie chciała ciastek – odparła bezradnie dziewczyna. Pełny stół nie miał prawa dziwić. W końcu spędzili wigilię, oglądając zdjęcia z dzieciństwa, plus nastoletnich lat Wankiego i Leny. Zamieniając Boże Narodzenie w bolesny apel poległych - ale coś się z tym zrobi. Pasztet możesz w sumie zawieść Sevowi, ucieszy się chłopak. A reszta...
- Ciii...
- Ułoży się, Andi.
- Przestań - przeraził się tym, iż pomijając miłosne przepychanki, pierwszy raz w życiu podniósł na nią głos – powiedz mi, że ten cały świat to pieprzone gówno. Powiedz, że masz w dupie życie mojej rodziny. Ale błagam, nie powtarzaj w kółko, że się ułoży - spuścił z tonu, patrząc w jej gasnące tęczówki – bo się nie ułoży Jessie. Bo pierwszy raz od ponad dwudziestu lat nikt nie polał mi obrusu barszczem.
Zapadła cisza.
- Przepraszam...
- To ja przepraszam - zabrała się za składanie papierowej serwetki, na coraz mniejsze cząstki, aby nie dać mu odczuć, jak wstrząsnął nią brutalny dźwięk, którego nigdy się po nim nie spodziewała.
- Przepraszam, że nie potrafię już z Tobą być.
Ukrył głowę w kolanach, niedowierzając, iż ostatnie zdanie wyszło z jego ust, niczym jakiś banalny, wykuty co do słowa wierszyk. A potem szybko uniósł ją z powrotem. Pokaleczył istotę, którą kochał. Zrezygnował z walki o to, żeby koszmar Lenki nie miał wpływu na moc ich relacji. I w końcu jakby na to nie spojrzeć wykorzystał Jessicę, do panowania nad jego codziennym życiem. Nie miał teraz najmniejszego prawa odgradzać się od łez i pretensji narzeczonej.
- Czy Ty chcesz powiedzieć...? - odłożyła papier, ściskając mocno dłoń, po czym gładząc kciukiem srebrny pierścionek, opinający jej środkowy palec - dobra. Co zrobiłam źle?
- Nic, cholera – ciężko było stwierdzić, które z nich wyglądało w tym momencie gorzej – Ty nic. Ale ja już nie jestem pierwszym debilem niemieckiej kadry, Kochanie. Nie jestem walniętym facetem, który biegał za Tobą po ulicy.
Biegał. Po tym jak siostra stuknęła go w łeb i przekonała, że ma na co liczyć. Tak... Nie było co się oszukiwać. Niczego nigdy nie potrafił załatwić bez Leny...
- Może spytał byś mnie chociaż, czy to mi przeszkadza? Bo to nie jest argument, usprawiedliwiający przerywanie pięciu lat wspólnego życia, Andi. Zróbmy sobie przerwę jeśli tego potrzebujesz. Zachowujmy się jak przyjaciele. Ale...
- Nie mam pojęcia co się wydarzyło Skarbie. I co się jeszcze wydarzy. I jak ja na to wszystko zareaguję. Nie chcę obarczać Cię niektórymi rzeczami... Nie chcę...
- Jasne - cmoknęła go delikatnie w czoło, sięgając jednocześnie po kurtkę – będę w domu. Dzwoń jakbyś czego potrzebował - uniosła drżące kąciki ust, wolno podnosząc się z kanapy – i pamiętaj głupku, że ja Cię kocham. Zwyczajnie. Nigdy nie musiałeś wybierać pomiędzy swoją rodziną, a mną.
Makijaż prawie całkowicie zabrudził jej już twarz...
I te łzy, bardziej niż wszystkie słowa sprawiły, że poczuł się podłe. Bo przypomniał sobie skąd zna gorycz destrukcyjnie cieknącego w dół tuszu do rzęs. No skąd? Z powiek Leny. Z jej policzków, podbródka, ulubionej poduszki, bluzek wrzuconych do pralki... Więc jeżeli Jessie płakała tak jak jego siostra, jeżeli poczuła się równie odrzucona i samotna... To co z nim samym? Czyżby, niezależnie od tego, że miał zupełnie inne intencje, stał się kopią człowieka, w którym widział przyczynę bólu i śmierci brunetki, a co za tym idzie wszelkiego zła tego świata? Czyżby?
Był beznadziejnym, kulawym, głuchym i ślepym ochroniarzem. Ale marzył tylko o obronieniu jej. Tak jak wcześniej o obronieniu ich obu...
- Kurwa! - wkurzony głos wyrwał go ze szponów najgorszego porównania, jakim sumienie kiedykolwiek mogło go obarczyć - czy ja dobrze zrozumiałam co Ty właśnie odpieprzyłeś?
- Tamara - westchnął, bo chyba nawet najznakomitszy matematyk świata nie byłby już w stanie policzyć, który raz w ostatnim czasie, zapomniał o tym, że dziewczyna jest w domu – Boże, uspokój się dziecko.
Zupełnie na boku. Wtedy przecież też w nim była. Leżała piętro wyżej i spała.
- Zerwałeś z Jess? - popatrzyła na niego z furią, kojarzącą mu się przede wszystkim z nieszczęsną, majową tęczą, górskim kościółkiem i jego ostatnią szansą na przemówienie Lenie do rozumu.
- To są sprawy dla dorosłych - szepnął delikatnie - jesteś za młoda, żeby to zrozumieć...
- Za młoda? Za młoda na pojęcie, jak to moje, idealne rodzeństwo pokochało pieprzenie sobie życia? Rozumiem wiele, Andi - walnęła dłonią w zeschłe sianko, zdobiące kredens - doskonale rozumiem, że masz mnie gdzieś, gdyż są teraz o wiele ważniejsze sprawy niż ja. Ale nie mam najmniejszego zamiaru zaakceptować tego, iż zamierzasz pozbawić mnie jedynej osoby, która jeszcze się o mnie troszczy.
- To po prostu taki moment... - zaczął.
- Znowu bajeczki dla przedszkolaka - poruszone mocą jej głosu gałęzie drzewka, wydały się jeszcze bardziej niż przed chwilą marne i kruche – czasem myślę, że nigdy nie zwiążę się z żadnym facetem, wiesz? Nikomu się nie ofiaruję. Bo jak widać mam w genach jakieś świństwo. Może jeszcze się dowiem, że nasi rodzice też się nie kochali, tylko byli ze sobą, bo ktoś komuś musiał zrobić na złość? Co? Wal śmiało, mnie już nic nie zdziwi.
- Jesteś zdenerwowana - odgonił wszystkie myśli i skupił się wyłącznie na uspokojeniu nastolatki - w gniewie mówi się najgorsze rzeczy, mała. Jutro spojrzysz na to zupełnie inaczej. Bo nie mam pojęcia do czego teraz dążysz. Czemu łączysz ze sobą rzeczy, nie mające nawet najmniejszego związku.
Sam się prosił.
- Może Ty też to zrobisz - wyrzuciła sucho, nie bawiąc się już w wyszukane przenośnie - w sumie fajny pomysł, tak w ramach kontynuacji tradycji rodzinnej. Znajdziesz jakąś zapatrzoną w Ciebie frajerkę, rozkochasz ją w sobie, a w dalszym ciągu zaprosisz Jessicę na swój ślub, posadzisz w drugiej ławce i patrząc jej prosto w oczy, przysięgniesz wierność komuś innemu – odwróciła się w stronę schodów ostentacyjnie prychając - ogarnij się człowieku. Zanim dla Ciebie też ta głupota skończy się tragicznie... Historia kocha powtórki z rozrywki.
Wyszła.
A on dopiero jedną rozbitą bombkę i kilka przepalonych, choinkowych światełek później uświadomił sobie, co właśnie przekazała mu między słowami.
Jak zaznaczyła, że nie chodzi jej tylko o niego i o Jess. Że wie też o tym, czym nie powinno deprawować się niewinnych dziewczynek.
Tamara jednak nie była już dzieckiem...
~~***~~
Innsbruck
Styczeń 2015
’ Mam wielkie nadzieje,
To mnie cofa do momentu, w którym jeszcze było pięknie.
Wielkie nadzieje, kiedy odpuszczasz, wychodzisz i zaczynasz od nowa.
Wielkie nadzieje, kiedy to wszystko zmierza ku końcowi
*
A świat wciąż się kręci...’
Naiwnie liczył, że widok skoczni, nie tyle ukoi, ale nieco przeobrazi ten ból.
Bo wszystkie miejsca bolały. Dom, ogród, park widoczny przez okno, jej ulubiony talerz z niebieskim szlaczkiem... I wszystkie słowa bolały. W końcu jakiekolwiek by nie były, to kiedyś, w lepszych lub gorszych okolicznościach, ona też je wypowiedziała.
Boże. Powtarzał się. Jak żałosna katarynka z zardzewiałą śrubką.
W sumie nawet Richard już to zauważył. Tak, nawet ten poczciwy kobieciarz, zapatrzony ślepo we własne odbicie, stwierdził niedawno, że Andi nie umie dojrzeć do wyciągnięcia wniosków, z tego wszystkiego co się zdarzyło. A Severin pierwszy raz od niepamiętnych czasów, zamiast stwierdzić, że brunet ma mózg zdecydowanie w innym miejscu niż głowa, przyznał mu rację.
Gorzej, pieprzyć mądrości Freunda. Jego własne sumienie też przecież przyznało przyjacielowi rację. Bo nie pierwszy na świecie stracił bliską osobę. Tyle było tych katastrof lotniczych, kraks na autostradach, morderstw czy zamachów terrorystycznych. Dzienniki telewizyjne pękały wręcz od nadmiaru zapłakanych, niedowierzających rodzin różnorodnych ofiar. Co więcej, jego właśni rodzice zginęli w wypadku. Więc doskonale wiedział, od lat. Wiedział, że jak człowiek chce to jest w stanie żyć dalej. Nie odcina się od każdego, kto próbuje mu pomóc. A nawet potrafi wybaczyć potencjalnym sprawcom nieszczęścia.
On nie potrafił. Gdyż owszem, pochował ją już. Ale nie pozwolił jej odejść i polecieć gdzieś tam w zaświaty. Nie mógł się do cholery pogodzić z czymś, czego nie rozumiał.
- Słońce – mruknął sam do siebie – słońce, błękitne niebo i Austria.
Ironia.
Rzucił kilka półsłówek do dziennikarzy, którzy nie zważając na to co się stało, wypytywali go czy Richard utrzyma prowadzenie po pierwszej serii, po czym znów schował ręce w obszernej kieszeni. Dookoła było tyle radości, tyle pisków zakochanych fanek. A jakiś lokalny junior zachwycony swoim debiutem w Pucharze Świata, zbliżał się właśnie do stojącej za barierką rodziny, aby przytulić swoją siostrę.
Przez chwilę pragnął podejść do niego od tyłu, ścisnąć go za ramię i wykrzyczeć, aby nigdy przenigdy nie zabierał własnych sióstr na zawody. Bo choć ciągle nie wiedział kiedy to się zaczęło, to w stu procentach był przekonany, że nawet na samym początku nie mogło być ani zdrowe, ani normalne. Przecież wtedy Lena by mu powiedziała. Mówiła zawsze o wszystkim, łącznie z najbardziej babskimi sprawami.
Mówiła głębie. Jasne, że mówiła. Wtedy gdy Ty miałeś ochotę ją wysłuchać...
~~***~~
Sierpień 2010
To były piękne czasy. Można było pójść jeszcze dalej – najpiękniejsze.
Siedział na drewnianej ławce, popijał schłodzoną colę, a jego jedynym problemem był kiepsko założony igielit, opóźniający nieco rozpoczęcie konkursu. Aha, plus Freund, który postanowił właśnie zostać wielbicielem sudoku.
- Patrz Andi, wszystko mi już wyszło – przemawiając głosem pełnym pasji, wepchnął mu niemal do ust, upapraną smarem do nart, gazetę – tylko w trzech kwadratach na dziewięć mam same ósemki.
- Daj instrukcję debilu.
- Wypieprzyłem do kosza. Po cholerę mam nosić zbędne kilogramy. Jeszcze będą mnie plecy boleć i trener znowu mnie wyśle do jakiegoś masażysty z krzywymi kciukami.
- Trauma życia – brunet parsknął, wylewając na dowód pracy naukowej kumpla sporą część zawartości szklanki – to wymarz połowę swoich ósemek, wpisz zamiast nich czwórki... I... Jakaś logika w tym jest.
- Słaba – odparł Sev – wymyśl coś lepszego, bo tu o moje IQ chodzi.
- A kto wynalazł tą gierkę?
- Chyba Chińczycy, w końcu z jedzeniem ryżu jakoś mi się te cyferki kojarzą. Niestety nie ma żadnego w skokach, bo bym się spytał o poradę.
- Zagadaj Japońców. Przecież to w sumie prawie jedno.
- Uczyłeś się kiedykolwiek geografii mutancie? To tak jakbyś powiedział, że my i Hilde stanowimy jakąś wspólnotę.
- Ejj, Hilde też jest dzieckiem Bożym – zachwycony, że znalazł powód do sporu, pstryknął przyjaciela w nos. Po chwili leżeli już na schodach, piszcząc, tudzież zwracając na siebie uwagę całego skocznego świata. I właśnie wtedy pojawiła się Lena.
- Cześć braciszku – pokręciła głową - znowu wam poszło o skład galaretki porzeczkowej, czy o coś jeszcze inteligentniejszego?
- A Ty gdzie się włóczyłaś? – Wanki oszczędził jej już problemów egzystencjalnych związanych z osobą Norwega – nawet obiadu z nami zjeść nie mogłaś? Martwiłem się przecież.
Podniósł oczy ku górze i stwierdził, że siostra wygląda jakoś inaczej niż zwykle. I tu nie chodziło nawet o tą króciutką sukienkę z falbankami, na którą musiała odkładać przez kilka dobrych miesięcy. Ani o starannie wykonany, choć nieco już rozmazany makijaż, sprawiający, iż przypominała znacznie bardziej kobietę niż dziecko.. Tylko o oczy, wielkie i błyszczące jakimś nieznanym Andreasowi blaskiem. I o zarumienione policzki rozświetlające jej jasną karnację.
- Zajęta byłam – roześmiała się jeszcze bardziej – a w tym sudoku – podniosła z chodnika podeptany zwitek - chodzi chłopcy o wpisanie liczb od jeden do dziewięć. W każdy rząd pionowy, poziomy oraz...
- Uratowałaś moją samoocenę genialna istoto – Sevi podniósł się nagle, przyciskając mocno dziewczynę do ściany boksu – nie muszę się już radzić Azjatów...- urwał na moment – czemu namalowałaś sobie flagę Austrii na policzku? Zmiana obywatelstwa?
- Nie wiem o czymś? – dodał drugi wariat – zarabiasz udając hot-fankę?
- Yyy, jakby to powiedzieć brat – zaczęła się jąkać – masz chwilkę? Bo przydałoby się pogadać, tak w sumie.
- O cholerka – Sevi klepnął kumpla w plecy - Ty ją pilnuj bo niedługo jakieś ‘będziesz wujciem’ usłyszysz stary. Ale nie od dziś wiadomo, że Austriacy to władcy damskich serc. No, a jednocześnie najlepsza drużyna świata. Wżenisz się w nich, jakieś fajne wiązania nam odsprzedadzą... To może dobry interes być.
Lenka zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Zatkaj się pajac. I nie ubliżaj mojej siostrze. Bo zabiorę Ci keczup.
- Ale nie bądź taki ślepy. Zobacz jaka zawstydzona. Na wyspaną też nie wygląda.
- Ona ma dziewiętnaście lat – Andi uznał wyraźnie, że rozmawia z głupkiem – i sto razy więcej rozumu niż Ty. Zdała maturę, nie jest jakaś pierwsza lepsza i idzie na studia. Na facetów to jeszcze przyjdzie czas, co Lenuś? – przerwał na chwilę – a zupełnie na serio to o czym chcesz porozmawiać?
- O niczym marudo – westchnęła - masz tu kopniaka na szczęście, a ja się zmywam – cmoknęła go w policzek i przybiła blondynowi piątkę. Po czym znowu gdzieś poleciała.
- Ojj Andi – Freund czule przytulił do serca swoją łamigłówkę – jest dorosła, dojrzała, aby za siebie odpowiadać. A Ty pełnisz rolę kochającego brata, nie wścibskiego ojczulka.
-Nie masz młodszej siostry Sev – jęknął brunet – i dlatego nie widzisz, że to jeszcze dzieciuch jakich mało. Twardy, dobry i niezwykle silny, ale kompletnie nie gotowy, na wypuszczenie go spod kontroli.
W odpowiedzi usłyszał tylko syczący dźwięki resztek coli, które przyjaciel wyraźnie postanowił sobie przywłaszczyć...
~~***~~
Flagi Austrii były tu dosłownie w każdej szczelinie. I austriackie przyśpiewki z tym charakterystycznym, zniekształcającym końcówki akcentem. I nawet trzylatki bawiące się w chowanego. Też austriackie.
Właściwie... To nie było jakieś zadymione wejście do piekieł. Tylko normalny kraj, taki jak Niemcy, Francja czy Polska. Śnieg nie wydawał się nawet minimalnie brudniejszy niż po drugiej stronie granicy. Sople tak samo mieniły się w słońcu, a ludzie gorąco dopingowali swoich ukochanych sportowców.
Pieprzone czarne owce zdarzały się wszędzie. W każdym województwie, mieście, wiosce... I nie wolno było uogólniać podłych instynktów, które wzbudzały...
- Biedna Jessie - szepnął, zapatrzony we własne sznurówki.
Nie ma co, w zawodzeniu najbliższych to on był mistrzem wszechświata.
- Cześć Andreas - zza jego pleców dał się słyszeć jakiś głos. Równie cichy i zniechęcony co jego własny. Gregor. Też nie startował w turnieju. Gorzej, nie miał nawet biedny pretekstu, jakim było przejechanie tu dla kumpli. Każdy zdawał sobie sprawę, że jest na Bergisel wyłącznie po to, aby nie zwariować z samotności.
Wanki aż zapomniał o ukochanej, patrząc na szwagra. W sumie dobrze, iż był poza nim na świecie ktoś, kto tak mocno to wszystko przeżył, dla kogo świat bez Leny także zdawał się nie mieć sensu. Bo on naprawdę zrobiłby dla niej wszystko. Łudził się i wierzył w małżeństwo, które chyba nawet według tych nieszczęsnych, prawnych zasad było niedorzeczne...
Zniszczyłaś człowieka siostra. Nie z własnej winy, tylko z winy tego, kto zniszczył Ciebie. Ale fakt jest faktem...
- Co tam?
- Mam Ci powiedzieć, że super, czy że do dupy?
- Dupa chyba jednak brzmi lepiej – odparł Niemiec – zadałem Ci przed sekundą pytanie, którego sam nie życzę sobie z ust nikogo, wiesz?
- Lena też go nienawidziła – chłopak wzruszył ramionami – ona w ogóle nie potrzebowała pytań. Wolała zwierzać się tylko wtedy, kiedy chce. I tylko temu komu chce.
- Chyba jednak tylko my dwaj, widzieliśmy ją w pozytywnym świetle – brunet urwał, czekając aż zagłuszający go tłum przestanie skandować jakieś hasła ku czci Stefana Krafta – i musimy zapamiętać ją taką, bo... Reszta świata raczej nas nie poprze. Łatwiej im rozpowiadać, że wcale nie była dobra.
- Była najwspanialsza – westchnął Schlieri – taki sobie świetlik. I dlatego zdecydowanie najgłupsza rzecz, jaką w życiu zrobiłem to właśnie te durne oświadczyny.
- Durne? – Wank stwierdził, że pierwszy raz od dawna coś może go zdziwić.
- Kochałem to jaki przy niej byłem. Kochałem jej dziwactwa, to że jej nie rozumiałem. Kochałem wreszcie samą miłość. Ale nigdy nawet nie pozwoliłem przedostać się do mojej świadomości, najbardziej wyrazistemu sygnałowi, jaki mi dawała
- Sygnałowi? – mógł już tylko bawić się w biernego powtarzacza.
- Jakby Ci to powiedzieć - Austriakowi zebrało się na szczerość – strata ukochanej kobiety zawsze boli. Śmierć istoty, która miała tyle planów jeszcze bardziej. I w sumie to jest bardzo egoistyczne...
- Co do cholery?
- Że przy tylu rodzajach poważniejszego cierpienia, ja jeszcze ciągle pamiętam smak chwili, w której dziewczyna mojego życia stwierdziła, że wyszła za mnie wyłącznie dlatego, żeby się wyleczyć. I równie dobrze mógłbym być kimkolwiek innym. Bo ona... To dało się wyczytać już między słowami... Jej zależało tylko na nim Andi.
- Ty, ty, ty wiedziałeś?
- To brzmi kurwa jak zakichany, tysiąc trzydziesty drugi odcinek ‘Mody na sukces’. Nasza rozmowa teraz, moja i Lenki wtedy... A ślub to już w ogóle tania telenowela ze slumsów. Ale problem jest taki, że to się dzieje naprawdę. Wcześniej nie wiedziałem. Byłem ślepy.
- Chciała rozwodu? – wyjąkał głupawo. To był już czas na granie w otwarte karty. Jeśli prawda zamierzała go zabić, to on postanowił otworzyć jej drzwi. I nadstawić głowę.
- Nie – mruknął szatyn – sam ją o to spytałem. Na co ona wykrzyczała, że nasze małżeństwo pasuje do stopnia zniszczenia jej życia. I wyszła sobie z domu. Tak po prostu... Tak po prostu.
Wanki oparł się o jakąś lodówkę z napojami, gdyż zrobiło mu się słabo. Krew uderzyła do mózgu, a oczy przysłoniły się małymi, czarnymi plamkami wstydu. Słowa Leny, powtórzone przez Gregora były... podłe. Podłe i bezduszne. Gdyby dotyczyły jakiś obcych ludzi na drugiej półkuli, popatrzyłby pewnie teraz przed siebie z obrzydzeniem. Myśląc, iż ma do czynienia z kimś koszmarnie brudnym.
‘wystarczy, że zrozumiesz, a będziesz czuł do mnie już tylko wstręt’.
Tak nie zachowywały się Bogu ducha winne ofiary. Więc... Szwagier musiał się pomylić. Z tęsknoty, bądź po prostu z zazdrości. Ona z pewnością tego nie powiedziała, nie tak, nie tym tonem który wywołał na twarzy Austriaka taki ból.
Właściwie pozostała już tylko ostatnia kwestia.
- Rzuciła to wtedy tak wprost? To o... O...
- O nich, czy o tym, czego do tej pory nie pojąłem? – jego rozmówca opanował już wzruszenie i wściekłość, wyrażając się powoli. Z całkowicie poprawną dykcją, tudzież bez cienia emocji.
To było coś jeszcze? Mogło być coś gorszego niż ktoś kto zmienił Lenę w monstrum? Chyba... Chyba, że od początku przybrał sobie błędne założenia.
- Wejdźmy gdzieś – Niemiec pokazał dłonią na uchylony austriacki boks – raczej żaden z nas nie marzy, aby słuchali tego postronnych ludzie, więc...
W pomieszczeniu panował specyficzny zaduch, typowy dla sportowej szatni, podgrzanej jeszcze przez energię z ogromnego kaloryfera. Rozwalone przedmioty leżały, na małych stosikach, których nikomu nie chciało się zamknąć w pustych szafkach.
To wszystko było normalne dla trybu życia na skoczni, tym bardziej podczas najbardziej prestiżowego turnieju w sezonie. Wszystko. Poza jednym. Wysprzątanym kątem, z herbatą cytrynową i ciasteczkami korzennymi, leżącymi na małym stoliku. Oraz pytaniem, które po chwili padło. Plus spojrzeniem. I widokiem – kompletnie nieznajomym, a jednak... Jednak budzącym w nim jakieś dziwne uczucie bliskości.
Uczucie dające symptomy podobne do klęski.
- Tego właśnie nie rozumiem – stwierdził cichutko Gregor.
A Andi pogubił się. Żałował, że nie ma nawet instrukcji, z której może dowiedzieć się, ileż to układanka tego horroru ma puzzli.
Ale nie wiadomo dlaczego zorientował się, że stoi u celu. Nie dającego się w linii prostej połączyć z niczym. Ani z nikim...
~~***~~
Oj tak.
Święta prawda.
Życie kochało okrucieństwo. Owszem. Stanowiło zardzewiałą porcją blachy, kurzu, brudu, ścieków i nie sposób wymieniać jakiego jeszcze ohydztwa. Albo karabin maszynowy. Stalowy i czarny. W kilka sekund mogący zniszczyć nie jedno, a dziesiątki istnień.
Ale tak czy owak pewnej rzeczy odebrać mu było nie można. Czasem miewało nieuzasadnione, a nawet niezasłużone przebłyski dobroci.
Wtrącało się ponownie.
Aby przywrócić obaloną nadzieję tym, który przetrwali. I którzy jeszcze wciąż zachowali siłę, żeby ją udźwignąć.
____________________________
Tak. Jak to pięknie brzmi,że został ostatni i epilog. A pod nim miejsce na pomarudzenie.
To, to wyłączna zasługa jednego sentymentalnego wieczoru, dwóch piosenek i motywatorki nadrzędnej. Bo jakoś się do pisania zebrać nie mogłam, już w ogóle, pomijając czas. Ale wiecie dziewczyny, 20 DNI<3
Skarbie Ty mój, jak Ty czarujesz tymi przemyśleniami. Choć mam wrażenie, że
OdpowiedzUsuńone są coraz bardziej odarte z nadziei. W końcu trudno szukać nadziei w
pustce, bo wtedy wszystko jest już tylko złudzeniem albo odbiciem dawnych
wartości. Ale mimo tej całkowicie pesymistycznej wymowy jest w tym tak
wiele magii. Może tak działa ta poetyckość, nie wiem. W każdym razie pustka
to już nie tak uniwersalny temat jak te, którymi zajmowałaś się ostatnio.
Nawet piszesz o niej już trochę inaczej, umowę z nią opisałaś tak, że
przywodzi na myśl pakt z diabłem. W sumie nic dziwnego.
Powtórzę znowu, że to wszystko bardzo prawdziwe jest. Już od samego
początku, od stwierdzenia, że pustka jest wszechobecna, aż do końca, gdy
piszesz, że nie zgrywa się z czuciem. Ani z czymkolwiek innym. Czasem może
się wydawać, że lepsza byłaby pustka niż ból, ale to nieprawda. Cierpienie
jest niejako wpisane w istnienie, a uczucia zastąpione pustką to jawny znak
odczłowieczenia. Może tak łatwiej i wygodniej, ale co z tego skoro tym
samym traci się szansę na przyszłość.
Mówi się często, że po zmarłym została tylko pustka, której nie da się zapełnić. I jeśli pojmiemy pustkę tak jak w przemyśleniach, a potem spojrzymy na ten świąteczny fragment to trudno się z tym nie zgodzić.
Ale wrócę jeszcze na moment do Leny, bo te słowa "Bo to o pamięci myślała umierając. O pamięci, która wyparła nawet pieprzone ‘kocham Cię’." chyba najdobitniej określają temat tego opowiadania. Przecież Lenka była w stanie zapłacić najwyższą cenę za zapomnienie czy za cofnięcie czasu. Ale musiała żyć z tym, co się stało, choć trudno to nazwać życiem. Może gdyby nie miała za czym tęsknić byłoby jej łatwiej. Zaznała jednak smaku miłości i bezgranicznego szczęścia.
Święta to taki okres, kiedy wydaje się, że wszystko jest możliwe. Ale wobec takiej straty jakiej doświadczył Andi, trudno się dziwić, że w tym roku to nie zadziałało. Nie miało prawa zadziałać, bo musiałoby się równać z przyznaniem, że można już iść dalej. A na to na pewno jeszcze nikt związany z Leną nie jest gotowy.
Rozmowa Andiego z Jess w zasadzie nie powinna dziwić, bo przecież już w rozmowie z chłopakami była mowa o rozstaniu.
Ale jest jeszcze Tamara. Andi w końcu dostrzegł, że to już nie dziecko. Zbyt wiele wie o świecie, zbyt wiele widziała i zbyt wiele rozumiała, by zachować dziecięcą niewinność.
Mam wrażenie, że coś mi ciągle umyka, wiesz? Kompletnie nie potrafię wyniuchać o co chodzi, ale chyba coś takiego jest.
Trudno się dziwić temu, że Andi ma problem żeby pójść dalej po śmierci Leny. Ona nie była kimś, o kim można zapomnieć, była tak ważnym elementem jego życia, jego codzienności. Po prostu nie może się bez niej odnaleźć i ma poczucie winy. Cóż, przecież gdyby nie skoki nic by się nie wydarzyło. Ale czy to rzeczywiście dobry tok myślenia? Przecież był czas, że to uszczęśliwiało jego siostrzyczkę. Nie da się jednoznacznie rozstrzygnąć tego co było ważniejsze.
Jakie to cofnięcie w czasie niezwykłe. Tak zobaczyć ich zanim spirala zła się wokół nich zakręciła. Szczęśliwych, beztroskich, żyjących normalnymi problemami i z dala od śmierci, choć życie tak wcześnie nią nich naznaczyło. Ale byli silni, bo mieli siebie. I to czuć, tą więź, której żadna inna nie zastąpi. A jednocześnie parę słów na wpół żartobliwych, które pchnęły pierwszy kamyczek w lawinie. Bo sprawiły, że Lena wycofała się z rozmowy, a w szerszej perspektywie ukryła przed Andim swoje szczęście.
I wreszcie rozmowa Andiego z Gregorem. Chociaż rozmowa to dziwne słowo. W pewnym sensie łączy ich ból... ale u Andiego to ból po stracie siostry, a u Gregora chyba łączy się z bólem po stracie złudzeń. Fakt, Lena go zniszczyła, zabiła coś, w co on wierzył. Brutalnie. I to wcale niczego nie ułatwiło, bo on szczerze ją kochał. Tak jak mówi, nawet gdy jej nie rozumiał. W sumie nie zasłużył na coś takiego, ale ona też. Mogła sobie wmawiać, że w ten sposób się karze, ale to nieprawda. Po prostu nie umiała zatrzymać karuzeli zła.
UsuńBoże, a to już totalnie piękne. To o przywróceniu nadziei tym, którzy będą mieli siłę ją udźwignąć. Mistrzostwo.
Pisz geniuszu. ♥♥♥
Wyrwałam sobie wreszcie taki moment, w którym nikt nie będzie mi przeszkadzał i jestem. Bo tak się składa, że tutaj zawsze muszę parę razy przeczytać rozdział, a potem się nad nim zastanowić, bo nie chcę, żeby coś mi uciekło. I jest tutaj tyyyyle spraw, które mnie wbijają w fotel. Przede wszystkim z racji, że powoli ( niestety!!!!!) zbliżamy się do końca, to jak tak chciałam napisać, choć pewnie już gdzieś o tym wspominałam, że uwielbiam tę atmosferę, jaką tworzysz. Całkowicie nie do podrobienia, wyjątkową. Takiej samej, albo chociaż podobnej, nie znalazłam jeszcze na żadnym innym czyimś blogu. Po prostu, kiedy otwieram sobie tego bloga ( tak samo było z Thomasem i Paryżem) coś mnie ściska i wiem, że po przeczytaniu rozdziału będzie ściskać jeszcze przez długi czas. Coś dziwnego do określenia, ale lubię to, wiesz? Lubię też to, jak kreujesz świat. I choć jest to świat niewątpliwie nieprzyjazny, wrogi, to jest taki...wyjątkowy (matko, który już raz powtarzam to słowo w tym komentarzu). I wszystko mi tu pasuje. Pasują mi te refleksyjne wstawki, bo to takie Twoje, pasuje mi sposób prowadzenia fabuły i pasują mi retrospekcje. Po prostu kiedy tu czytam, to od razu na myśl przychodzą mi nasze dobre blogowe czasy, zima, skoki. Kocham to.
OdpowiedzUsuńA teraz wreszcie odniosę się do samego rozdziału. Czekałam na dłuższą rozmowę Gregora i Andreasa. Jakoś tak...miałam wrażenie, że to będzie ważne. Dotarło też do mnie, że choć nasza uwaga jest skoncentrowana głównie na Wanku, który cierpi po stracie siostry, to cierpi także Gregor. Naiwny ( choć teraz już wiemy, że wiedział, że małżeństwo z miłości to nie było) i wiernie przy niej trwający. Nie chcę sobie wyobrażać jego bólu po śmierci Leny.
Andreas stoi u celu zagadki. Też bym chciała. Bo choć wiemy coraz więcej i więcej, to coś jakby mi umyka.
Co do Jess, to...nie wiem, co powiedzieć. Serio, rzadko mi się to zdarza, ale w tym przypadku... Cóż, Andreasa powoli życie zaczyna przerastać. Za dużo było w nim tragedii i za dużo musiał brać na siebie odpowiedzialności. To zawsze prędzej czy później wykańcza w ostatecznym rozrachunku.
I boję się. Nie wiem, dlaczego. Ale się boję. Że coś się tu jeszcze wydarzy.
Uuuuch, wybacz te dziwne rozważania, zwłaszcza te z początku, ale tak mnie jakoś naszło. No nic, czekam na następny, żeby potem jak zwykle szybko otwierać bloga, jak dziecko prezent spod choinki. :D
Buziaki!
O mamuśku, jestem tu jakieś sto lat za murzynami i w ogóle po ptokach, ale jednak jestem ;)
OdpowiedzUsuńNo i tak, od początku. Jak zaczęłam czytać, pomyślałam sobie po prostu "biedna Jess". Tak po prostu. I potem jeszcze pomyślałam sobie, że z tym ich związkiem może się wydarzyć coś bardzo złego. No i co? Kilka zdań później Wanki doprowadza tę biedną, cudowną kobitę do łez i właściwie się z nią rozstaje.
Rozmowa z Gregorem. Mocna rzecz oczywiście. W tej sytuacji, jeśli już zdobył się na szczerość, nie mogło chyba być inaczej. No i Andi wreszcie się dowiedział, ze ta jego ubóstwiana siostrzyczka jednak nie była aniołem.
Ale zanim to wyszło, jedno zdanie tak strasznie, strasznie mną ruszyło: "Bo pierwszy raz od ponad dwudziestu lat nikt nie polał mi obrusu barszczem." Wiesz, że się prawie poryczałam? Serio. To chyba właśnie takie zwykłe, rytualne sytuacje najbardziej przypominają nam o tych, których nam brakuje.
Cudowne to jest, wiesz? <3
buziak ogromny :*