wtorek, 30 czerwca 2015

4. The moment to live and the moment to die.

                                                                                                                                                                                                                                                                          8.11.2014 
Tracenie własnej osobowości w momencie, w którym życie walczy o człowieka ze śmiercią jest paradoksalnym zjawiskiem. Z jednej strony wiąże się z odpływem. Wola pozostania na tym świecie staje się coraz słabsza. Głos zamiera w gardle i nie woła już desperacko o ratunek. Ale z innej perspektywy... Chyba to właśnie wtedy przed obliczem leżącego pojawia się lustro, niemożliwe do odsunięcia. 
I jeśli życie wygra to już nigdy nie będzie takie samo...
Nawet jeśli powrót do niego okaże się tylko i wyłącznie zwielokrotnieniem przeklętych błędów. 

Wewnętrzna świadomość powróciła do niej w karetce. Jakiś sanitariusz obmywał jej czoło z krwi, przesyconym spirytusem gazikiem. Kreski i cyferki na ekranie szalały, a plastikowy pojemnik z tlenem desperacko starał się przekonać uciekające w dal płuca do współpracy.
Lena zrozumiała, że umiera. Tym razem ostatecznie, na zawsze. Przechodzi w stadium, w którym nikt ze wspierających ją ludzi, nie będzie miał możliwości uchwycenia jej dygoczącej dłoni. W którym dzień po dniu będzie przeżywać swój smutek zupełnie sama.
Bała się, cholernie. 
Tylko wcale nie tego, że odchodzi nie tak, jak planowała. Bo przecież nigdy nie zastanawiała się jak i gdzie powinno się to stać. Paradoksalnie chyba nigdy nie pomyślała nawet o samobójstwie, które rozwiązałoby w sumie tyle problemów, zrzuciło ciężar z tylu bezbronnych barków.

Strachu nie warunkował też jakiś, jakże częsty u umierających zryw ciekawości co czeka za tęczowym mostem. Zawieszenie pomiędzy niebem a piekłem. Jeśli drugi wymiar rzeczywistości na prawdę istniał, w co od jakiegoś czasu śmiała wątpić, to dla niej raczej tylko w kontekście tego ostatniego. Ognistego miejsca, w którym cztery lata wcześniej zameldowała z ochotą siebie w pewnym, niezbyt świadomym, blond-włosym towarzystwie. Starającym uwolnić się od niej na każdy z istniejących sposobów.

Powód niewidzialnych drgawek był tylko jeden.
Śmieszne słóweczko jutro. To, które od dawna było metodą na wszystko.
Jutro miała włączyć mózg, sumienie, moralność i wszystkie te wartości zakwalifikowane do zbędnych. 
Jutro cmokając przepraszająco Gregora w czoło planowała ściągnąć z palca obrączkę i unieważnić związek, który choć stanowił cudowną otoczkę bezpieczeństwa, choć momentami pozwalał na czerpanie drobinek radości, w istocie był tylko fikcją. 
Jutro umówiona była na zderzenie z przeszłością, na wzięcie odpowiedzialności za czyny wypierane ze świadomości. 
Wreszcie jutro zamierzała zakończyć robienie potwora z chłopaka, którego... Yyy, kochała? 
Chyba tak.
Mimo wszystko.

Bo jutro stanowiło fenomen. Było czymś co jest tuż, tuż. Co puka do drzwi wyciągając czule ręce. A jednocześnie nigdy ma nie przeminąć. Zawsze istnieje  możliwość odwleczenia go, wyrażenia się o nim w czasie przyszłym.

Tylko, że ...
Ostatni dzień życia uśmiercił jutro. Pozostawił jej wyłącznie parszywy bagaż jutr mijających, jutr wczorajszych. 
Szans zmarnowanych.

Nie chciała o tym filozofować. Zbyt mało zostało jej czasu, aby miała rozkładać przeszłość na czynniki pierwsze.
Przechyliła głowę w bok myśląc o tym co kuło w serce najbardziej. O bajeczce, którą karmiła Andiego. Historyjce biednej, niewiedzącej nic o okrucieństwie rzeczywistości księżniczki, zabujanej w dupku, burzącym jej dziecinny pałac marzeń.

To, że jej brat łykał wszystko bez zastanowienia, a nawet dopisywał kolejne wątki legendy było oczywiste. Gorzej, że Lena sama uwierzyła w tandetę, w którą chciała wierzyć. Zwyczajnie pasowała jej wysoka blondynka, która na pół roku wprowadziła się do Michaela, prowokując tym samym jej przypieczętowany odwiecznym "i że Cię nie opuszczę" związek ze Schlierim.
I ta śliczna Szwedka siedząca Austriakowi na kolanach, gdy tłumaczył jej, iż nie ma czasu z nią pogadać. 
I każda wylana łza. Każda rozbita szklanka. Każda ciągnąca się w nieskończoność noc, nieodebrane połączenia, pogardliwe uśmieszki...

Wszystko to było prawdą. Idealną prawdą, pozwalającą ominąć jeden, niechciany i nieistotny szczegół. Fakt, iż mała, niewinna istotka sama stworzyła tego pochłaniającego ją egoistycznego drania. Z nastoletniego idealisty, który popełnił tylko jeden, niewybaczalny błąd.
Tamtego feralnego dnia wydało mu się, że kocha Niemkę nad życie...

                                 cztery lata wcześniej:

Burzowy mrok okrywał ziemię, a jedyne światło bijące z koron drzew stanowiły obrzydliwe, elektryczne grzmoty. Dziwne dźwięki, wzbudzające nerwy i trwogę. Blondyn siedział na ściętym pniaku i osłonięty od deszczu jedynie marną, tracącą już swoją nieprzemakalność kurtką, tulił bezwładną dziewczynę.
-Lenuś... Proszę, nie drżyj tak tylko... Lenuś...Jestem tutaj, nie zostawię Cię. 
Przeraziła go fioletowość wypukłych żył, które ujrzał, gdy siłą rozwinął jej zaciśnięty przegub.
-Ja, ja, ja...- zaczęła.
-Uspokój się- wyglądał jak aktor namawiający zepsutą pacynkę, aby zechciała jeszcze poruszać się po scenie- nie zrobiłaś nic złego...
-Nie zrobiłam?- jej płacz przerodził się w jęk oburzenia- co Ty w ogóle mówisz?
-To znaczy inaczej, nie chciałaś zrobić. Jesteś dobra, z natury uczciwa i szczera. Takie rzeczy zdarzają się niezasłużenie, normalnym ludziom...- chciał ucałować jej spocone, mokre czoło, ale pulsujące skronie nie pozwoliły jego ustom zatrzymać się w miejscu- popatrz na mnie.
-Kochanie - wtuliła głowę w koszulkę chłopaka, ukrywając przed nim przekrwione spojówki- jak... Co teraz będzie? 
Docisnął ją do siebie, z całą siłą na jaką tylko stać było jego mięśnie
-Musimy wrócić, musimy się z tym zmierzyć. Jak najszybciej Lena. Tylko prawda...
-Dobrze rozumiem?- złapała szybki oddech - rozumiem, że chcesz mnie wystawić?
-Nas...
-Ale tu nie ma żadnych nas- uniosła delikatnie głowę - Ty będziesz dla wszystkich jedynie przypadkowym gapiem, tkwiącym w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Nie wleziesz ze mną w ten horror. A na moje konto spadnie cała odpowiedzialność. 
-Byłem z Tobą- zaczął - i gdyby mnie nie było nic by się nie stało. Więc siedzimy w tym bagnie razem panno Wank. I nie uciekniemy. 
-Ja ucieknę- zaprotestowała - tak...Dobrze słyszysz. Twoja dziewczyna gwiżdże na cudze dobro i tchórzliwie chce ocalić od wstydu własną dupę. A Ty jeżeli ją kochasz zwyczajnie to zaakceptujesz.
-Tak się nie da- pokręcił głową - co myślisz? Że założymy sobie kiedyś normalną rodzinę i będziemy tłumaczyć jak gdyby nigdy nic naszym dzieciakom, że trzeba szanować każde życie i każdego człowieka? To Ci powiem, wcale tak nie będzie. Powtórzymy setki banalnych melodramatów, telenoweli w odcinkach czy też tandetnych tragedii sprzedawanych w kioskach. A siebie samych zmienimy w żywe wraki. Zaczniemy się wymijać, oszukiwać i zdradzać. W nocy ze sobą sypiając, a w dzień rzucając talerzami. Wiesz kto jednocześnie wielbi i nienawidzi? Psychopaci. Prosisz mnie, abyśmy zostali psychopatami Skarbie. Ja nie wierzę w szczęście zbudowane na krzywdzie. Osiągnięte takim kosztem.
-Trzy godziny temu twierdziłeś, że jestem tą jedyną - wygięła wargi - że z nikim się tak nie czułeś.
-Bo się nie czułem- jej desperacja zaczęła mu się udzielać- tylko trzy godziny temu był namiot, jezioro, lekki wiaterek i miłość w postaci niedostępnej dla nikogo poza nami. Teraz nawet uczucia są inne. My się zmieniliśmy mała. Zniknęliśmy w ułamku sekundy.
-Ale mnie kochasz?- wyszeptała błagalnie, delikatnie masując opuszkami palców jego ramiona.
-Lenuś, przecież chyba rozumiesz . Uczucie to nie cholerne przyzwalanie drugiej osobie na dobre i złe.
-Michi... Ja nie lubię pokręconych zdań. 
-Kocham kretynko... 
-To okaż to po mojemu. Zgódź się. Poradzimy sobie i zapomnimy. Albo przynajmniej spróbujemy zapomnieć...
-Zawiozę Cię do domu - palnął unosząc dłonie do góry.

I przeobraził wszystko dookoła w tykającą bombę. Wszystkie nadzieje, wszystkie wartości,  a nawet zwykły, święty spokój. Dla żałosnego, trwającego kilka miesięcy, w sumie bardzo jeszcze dziecinnego związku. Związku, którego koniec kilka minut wcześniej przewidział w każdym calu.



Zawsze chciała spytać czy serio pragnął z nią zostać.

Za cenę prawdy...
                                                              
                                                                         ~~***~~

Zegar dawno wybił już północ. Światełka w oknach bloków stawały się coraz rzadsze i coraz bardziej rozmazane. Kolejne istoty, przykrywając się bezpieczną warstwą kołdry, przenosiły swoje ciała w krainę snu.

Wyjątkiem od reguły, był tylko szpitalny budynek leżący na obrzeżu miasta. W nim nie było miejsca na błogą, wytęsknioną przez uszy ciszę. W nim nadzieja mieszała się z pustką. Protest z przyzwoleniem. Wiara z wątpliwościami. 
Wreszcie szept ze krzykiem.

Wanki przerażony wbijał wielkie oczy, w świecący się na czerwono napis "operacja trwa". Przez ciężkie metalowe drzwi, zatrzaśnięte tuż przed jego twarzą niczego nie dało się dojrzeć, niczego przewidzieć. Jedyne co zostało chłopakowi to odliczanie sekund, moczenie koszulki łzami i rozpaczliwe ściskanie dłoni narzeczonej.
- Jess - odsunął plastikowy kubeczek z kawą, którym uparcie pragnęła go zainteresować dziewczyna - jeżeli ją spotka jakaś krzywda, jeżeli nie będzie mogła chodzić lub w jakikolwiek sposób stanie się niepełnosprawna... Ja nigdy sobie nie wybaczę. 
- Ciii... Kochanie, będzie dobrze. Zwyczajnie musi tak być.
- Wcale nie musi!
- Twojej siostrze zarzucić można wszystko - poklepała go kojąco po plecach - zresztą sam wiesz, jak często się o nią kłócimy. Ale jednego nie odmówi jej nikt. Ogromnej siły woli. I dążenia po trupach do celów, które sobie wyznacza. Zobaczysz, za trzy dni zwyzywa Cię za nadopiekuńczość, po czym wypisze się z oddziału na własne żądanie. Andi...
Skoczek zerwał się do pionu, gdy lampka na ścianie nagle zgasła, roztaczając dookoła złowieszcze poczucie pustki. Z przyciemnionej sali wyszła jakaś ubrana na biało postać, ze stosem papierów w ręce. Ciężko oddychała, ledwie trzymając się na nogach. Po chwili z niechęcią przystanęła w miejscu, patrząc smutno na zaniepokojonych zakochanych.
- Państwo są z rodziny? - zapytała urzędowym tonem.
- Jestem jej bratem - z trudem powstrzymał się od szarpnięcia kobiety. Proszę mi powiedzieć...
- Może usiądziemy.  
- Nigdzie nie usiądę - zaprotestował -  dopóki nie dowiem się, że zdrowiu Lenki nic nie zagraża. I że zaraz ją zobaczę - dodał pospiesznie.
- Stan pańskiej siostry był krytyczny - zatrzymała wypowiadane zdanie, chcąc jakby ocenić, jak wiele chłopak pragnie i może usłyszeć - nie wiemy jak to się stało, ale musiała uderzyć z całej siły o coś bardzo twardego. W wyniku upadku, doszło do olbrzymiej opuchlizny wewnątrzczaszkowej. I...Krwotoku nie dało się już  zatrzymać... Uszkodzenia okazały się zbyt rozległe.
- Ale... Wyciągnięcie ją z tego, prawda? To jest moja ukochana...- głos zaczął mu drżeć. 
- Niezależny zespół ekspertów stwierdził śmierć pnia mózgu.
- Czyli... - Wanki nie myślał już logicznie - czyli powinniście zrobić przeszczep. Ruszcie się, przecież ona tam leży i czeka, od czego jesteście lekarzami? Od tego żeby spędzać kilka godzin na dyżurze, a potem jeździć na Karaiby? Ratujcie ją...
- Proszę pana, zrobiliśmy wszystko co się da. I niech pan nam pozwoli pracować. Tu są jeszcze inni pacjenci, tacy którym można pomóc - przeszła wreszcie do meritum - Lena nie żyje, bardzo mi przykro. Acha... Nie muszę dodawać, iż zostaliśmy zmuszeni, aby zawiadomić policję?
- Wystarczy - Jessica zerwała się z miejsca - mój narzeczony nie ma obowiązku wysłuchiwać pani morałów. I bardzo byśmy chcieli zostać wreszcie sami- zacisnęła zęby, darując sobie zbędną uwagę o kompetencji służb medycznych - Andi...
- Kto daje ludziom prawo do mówienia, że im przykro? - nie potrafił wyrzucić z siebie nic, po za goryczą - przecież dla takiej baby ona była jedną z wielu. Pustą twarzą z zamkniętymi powiekami. A tymczasem to moja mała Lenka, mój pierwszy, najbardziej wyrozumiały przyjaciel. I co? Ktoś ma mi wmawiać, że jej... Jej... Że jej nie ma?
- Nie musisz być silny - dziewczyna wiedziała, iż wszelkie górnolotności będą w takiej chwili przeżytkiem, a na prawdziwe pocieszenie dopiero przejdzie czas - ja na pewno tego nie oczekuję. Czasem nie ma mocarzy i ułomnych pokrak, Skarbie. Nie ma podziałów... Czasem jest zwyczajnie pora na łzy.
- Nigdy jej nie lubiłaś - wypalił nagle.
- A to ma teraz jakiekolwiek znaczenie?- spytała, doskonale przygotowana na podobny zarzut.
- Przepraszam... Muszę odpocząć, muszę...
Nie pozwoliła sobie nawet na westchnięcie.
- Byłeś najwspanialszym bratem świata. Wkurzało mnie to, bardzo często. To, że porzucałeś dla niej wszystko, biegnąć z wywieszonym językiem na drugi koniec świata, gdy tylko zadzwoniła. Ale to było piękne, tak w istocie. I myślę... Że ona teraz to docenia.
- Docenia? - powtórzył pogardliwie - docenia, że gdy płakała i umierała, ja wybierałem sobie menu na nasz ślub? 
 - Nie możesz...
- Byłem zerem. Gadałem, trułem i prosiłem. Zamiast zwyczajnie wybić mu zęby, kiedy był na to właściwy moment.
- Komu? - tego ostatniego, po spędzeniu z chłopakiem tylu długich chwil i poznaniu całej jego łagodności, nie była w stanie pojąć.
- Wiesz co powiedziała Lenka mając może z pięć lat? - uchylił się od zadanego pytania - rozwaliła sobie głowę skacząc z dachu. Wszyscy darli się na nią, twierdząc że... Że jej głupota kiedyś ją zabije. A ona spokojnie mruknęła, iż jeśli serio będzie chciała zrobić sobie krzywdę, to jej brat jej zabroni. Ufała mi. Ufała gdy przegapiałem najtrudniejsze chwile jej życia.
- Proszę... Ona chciała Cię widzieć szczęśliwego. Szczęśliwego, chorego psychicznie dinozaura. Jeśli miała jakiś żal to pewno tylko do siebie.
- Jedno jest najgorsze Jessie - podsumował - nienawidziłaś kiedyś kogoś tak mocno, aby życzyć mu wszystkiego co najgorsze? Aby... Życzyć mu śmierci?

Choć to, nawet w najmniejszym calu, nie mogło wkomponować się w ostatnie słowa, wtulili się w siebie, wkładając w ten banalny gest, całe zmagazynowane w komórkach ciał resztki energii.

Szukali grosika miłości w stosie negatywnych uczuć, który usypali za nich inni.

Bo nic na tej planecie, nie ogranicza się do jednostek...

                                                     __________________________________

Brak czegokolwiek na własne usprawiedliwienie.
Serio, skąd w człowieku ta potrzeba smęcenia? Powie mi ktoś?
Jutro komentuje u Was. I oby to miało większy sens.
Buzki