sobota, 21 marca 2015

2. When love and hate collide.

" Did you try to live on your own?
When you burned down the house and home?
Did you stand too close to the fire?
Like a liar looking for forgiveness from a stone"

Siedzieliśmy na pustym peronie, bawiąc się w namaczanie chodnika jesiennym deszczem. Pustymi, martwymi kroplami zanieczyszczeń. I wbrew wszelkim pozorom, było nam całkiem dobrze.

Pasowaliśmy.

Pasowaliśmy do śmieci, zardzewiałych puszek oraz wulgarnych napisów na ławkach.
Do wyrazistych przekleństw,  wyskakujących z naszych ust, odbijających się od brudnych ścian i wracających w najgłębsze zakamarki serc.

Do wygłodzonych leśnych zwierząt, wałęsających się to tu to tam. Dzikich stworzeń, gotowych aby porozrywać swoich towarzyszy na strzępy.
Zwyczajnie.
Z uśmiechem na gębach, których nie sposób nazwać twarzami. Bez skrupułów, bez wspomnień, bez najmniejszej wdzięczności.

Straszne porównanie, nieprawdaż? Mrozi mnie troszeczkę. Przecież takie zwierzęta podobno nie mają duszy. Nie mają wewnętrznego świata, niewidzialnego dla oczu, ani niesłyszalnego dla uszu. Podążają za ślepym, ustalonym w toku ewolucji instynktem.
Mają uciekać - uciekną.
Mają walczyć - zawalczą do ostatniej kropli krwi.
Mają przemierzyć kontynent - zatrzymać je może tylko śmierć.

Ale w przeciwieństwie do nas, nie poniosą za to konsekwencji. Takie już są, nikt nie podarował im w prezencie wolnej woli.
Ludzie stoją nad nimi, władają ich drobnym światem i ułudnym bezpieczeństwem.

Różnice wydają się być wielkie.

Co nie zmienia faktu, że czuję się teraz jak zwierzę.
Z jej powodu. Wyłącznie z niego.
                   ~~***~~
                                              18.05.2014

Gdy tylko otworzył oczy, zapytał sam siebie dlaczego Lena musi tak pachnieć. Dlaczego miesza gruszkową odżywkę do włosów z najmocniejszymi perfumami, jakie kiedykolwiek miał okazję czuć.
Dlaczego zawsze na ich "randki" używa tej purpurowej szminki, której on nie może zetrzeć potem z własnych mebli, ust czy policzków.

Dlaczego sprawia, że jej zapach, dotyk i smak łażą za nim jak nieszczęsne cienie. Nawet wtedy gdy nie ma jej obok, a on zajęty innymi, o wiele mniej skomplikowanymi sprawami, nie chce wcale o niej myśleć.

Pieprzona królewna.

Westchnął ciężko, przyjmując minę cierpiętnika i kontemplując w małym lusterku ślady nieprzespanej nocy, po czym przesunął wzrok w jej kierunku. Kończyła właśnie poranną jogę. Siedziała na dywanie, do połowy ubrana, patrząc na niego niemym wyrazem twarzy.
Niestety, piękną ją nazwać musiał.
(No cóż... Ale nikt mu nie każe tego wyznawać. Lepsze słowa cisną się na usta.)
-Chcesz mi powiedzieć, że jeszcze godzinę dla mnie masz?- uśmiechnął się szeroko, chwytając za ramiączko jej koszulki.
-Cóż-udała, że się zastanawia- osiemnasty maja jest, jadę do kosmetyczki.
-Kosmetyczki mówisz? Ważna ta kosmetyczka?- dublował jej wypowiedzi, starając się zachować spokój, próbując zrobić dobrą minę do złej gry.
-Seks się skończył- rzuciła na odczepnego- więc nie musisz się szczerzyć. Nie pasuje Ci to w żadnych innych okolicznościach. A ja, jeśli naprawdę twój wielce pojemny mózg tego nie zakodował, wychodzę popołudniu za mąż.
-Dobra- wyciągnął bezradnie rece- pogadajmy na poważnie.

Poczuł chłód w klatce piersiowej, gdy jego uniesione w stronę górnych rzęs tęczówki, nie wywarły na niej żadego wrażenia.
Widać nadszedł czas na mocniejsze chwyty.

-Leno Wank, przecież ty go wcale nie kochasz... Przecież...
Jesteś moja- chciał dopowiedzieć.
-Nie wierzę- miętowa guma do żucia, aż ugrzęzła jej w gardle- pan doskonały splugawił swoje usta odpowiednikiem słowem "miłość". Jak się czujesz, po czymś tak tandetnym? Z wielką przyjemnością posłucham wyznania upadłego herosa...
-Spójrzmy prawdzie w oczy- zignorował jej atak- Jesteś zbyt delikatna, nie stać Cię na tak nielogiczny, ślepy krok. Więc lepiej zrezygnuj z tej farsy teraz, a nie w kościele. Warto zadręczać dwieście osób?
-Nie wiem czy ktoś poza tobą, jest w stanie nazwać ślub jednej z największych gwiazd skoków farsą, ale to szczegół- szepnęła cmokając go w czoło.
-Dziewczyno...
-Co? Staram się Cię zapamiętać, co do jednej fałszywej rysy. Bo tak się składa, że cokolwiek na tym cholernym świecie się jeszcze wydarzy, następnym mężczyzną,  którego pocałuję, z całą pewnością nie będziesz ty.

Wprawiła go w szok. Aż przestał wpatrywać się w swoje oblicze w szklanej szybie.
Ale to był dopiero pierwszy z wielu ciosów.

- Jesteś cudownym sposobem na wieczór panieński- zaczęła powolnymi ruchami pakować torebkę, sącząc swoje słowa, niczym przez jakiś lejek- jak któraś moja znajoma będzie wychodzić za mąż, to Cię polecę, z pewnością. A teraz pozostaje mi dyplomatycznie trzasnąć drzwiami i pozostawić twój szanowny, austriacki tyłek z dylematem, z kim spędzi kolejną noc.

Zemsta ma to do siebie. Przez pierwsze kilka kęsów smakuje idealnie, jest jak balsam na serce. Ale to żadna przyjaciółka. To zdradziecka czarna świnia.
W dzień przytula zagubioną duszę do serca, aby w nocy wbić jej nóż w plecy.
                    ~~***~~

Lena...
Kobieta idealna, bądź morderca perwekcyjny. Do wyboru, do koloru.
Mała dziewczynka, którą bawiłem się, wydając okrzyki radości na cześć każdej z wbijanych jej szpileczek.
Ale, która w końcu przejęła inicjatywę. I w gruncie rzeczy wyglądała na szczęśliwą, gdy kląłem na cały głos, rozwalając sobie pięści o ścianę.

Raz szła górą, a raz dołem. Czasem wyobrażałem sobie, że wszystkie siły dobra i zła, wiszące nad wszechświatem gromadzą się, aby dyskutować, po której właściwie jest stronie. Bo ona nie miała najmniejszego zamiaru określenia swojej przynależności.
Była po prostu przeciwniczką konwenansów. Chciała istnieć po swojemu, a ja w jakimś sensie mogłem się z całym swoim egocentryzmem do tego przydać.

Niekiedy wydawała się biała, skulona, delikatna i cicha. Unosiła mnie i sprawiała, że przez moment nie pamiętałem kim jestem. Przywracała radość i specyficzny rodzaj ukojenia.  Ale właśnie w tym stadium niewinności stanowiła najwierniejszą towarzyszkę w krainie brudnych namiętności.

Uparłem się, iż nie mogę jej pokochać. Byłem gotów na spędzenie z nią całego życia.
Ale kochać nie chciałem. Deklaracje wydawały się takie nierozważne. Ograniczały kiepsko zdefiniowaną wolność. A ja lubiłem robić dokładnie to co mi się podoba w danej chwili.
I wręcz wielbiłem jej absurdy.

Choć akurat ten trójkąt wcale nie był absurdem. Zrozumiałem to, gdy powiedzieli mi o jej śmierci. Bo przecież my cały czas byliśmy dwoma punktami dryfującymi w czasoprzestrzeni. Niby złączonymi, ale ciągle rozrywanymi przez burze, sztormy i potrzebę samotności.
Trójkąt zrobił z nas figurę zamkniętą, mającą swoją przytłaczającą objętość, wewnątrz siebie. I może on miał paradoksalnie pomóc  w opanowaniu całego wysypiska, w jakie zamieniliśmy świat oczekujący na miłość.

Bo nie da się ukryć. Nasz ostatni raz niepodważalnie różnił się od wszystkich innych...
                   ~~***~~
                                             5.11.2014

Niemka i Austriak szli wolno przez maleńkie tyrolskie miasteczko. Ostatnie jesienne promienie słońca, przeplecione wiatrem wpychały im włosy do oczu, a z lekka czerniejące już chmury zaczynały grzmieć.
Nigdzie się nie spieszyli. Ich stopy wręcz uważały, aby nie muskać wąskich przestrzeni pomiędzy płytkami chodnika. Delikatnie spojrzeli sobie w oczy, wyjątkowo nieprzykryte żadnymi czarnymi okularami. Po czym niepewnie spletli koniuszki palców.

Kilka lat ukrywania się przeminęło.
Teraz, gdy ich zachowanie naprawdę mogło wywołać skandal, wszystko było już obojętne.
-Tęskniłem- szepnął cicho.
-Słucham?- wyglądała na zaskoczoną.
-Nie pojechałem na zgrupowanie "z przyczyn rodzinnych", bo chciałaś się ze mną spotkać.
Tyle mógł powiedzieć. Pomijając celowo szaleństwo w jakie wpadł, gdy wysłała mu zdjęcia z podróży poślubnej.
Wyraziste fotografie, na których w seksownym stroju kąpielowym, ściskała tego sztywniaka.
I wreszcie budzenie się z krzykiem, gdy śniła mu się rozanielona w ramionach innego.
A on sam był w tych koszmarach sparaliżowany, stał tuż obok i nie mógł kompletnie nic zrobić.
Te rzeczy musiały pozostać jego prywatnym, małym sekretem...
-Serio nie dało się mścić inaczej?- zapytał- przecież... Kiedyś może bym dorósł.
-Kiedyś...- splotła palce- ale ja nie chciałam tego kiedyś. Chciałam wreszcie czuć się zaszufladkowana. Mieć w dłoni jakby akt przynależności. Być własnością kogoś, kto byłby tylko mój. Tytuł "kochanki" zbyt mnie bolał.
-I...?
-I znalazłam takiego faceta. Tylko... Cholera jasna, ty nawet na odległość wszystko mi pieprzysz!
-Tak...? Ja wyszedłem za mąż za byle kretyna?
-Kretyna?
-A co? Serio lecisz jak nastolatka na dwie kryształowe kule?
Przystanęła na sekundę.
-Mam gdzieś żałosne trofea- zaczęła- w przeciwieństwie do faktu, iż ten "kretyn", jak to się właśnie wyraziłeś, dzwoni do mnie gdy wyjeżdża z pięć razy dziennie. A wiesz po co? Po to, żeby przypomnieć, że mnie kocha.
-Lenuś...- pchnął ją delikatnie do przodu.
-I to nie wszystko- mruknęła- gdy kupuję z nim prezent dla mojej siostry, nie idzie na dział z lalkami Barbie, myśląc, że ma cztery latka, choć opowiadałam mu o niej setki razy. A jeśli napiszę, że mam gorączkę, odpowiada pytaniem "jak się czujesz", a nie " to o której idziemy na tą imprezę". Aha...
-Błagam... Oskarżasz mnie, zupełnie jakby to wszystko wzięło się z niczego... Jakbyśmy nigdy się nie dogadywali. Jakbym ja zawsze...
-Już kończę. On jest zwyczajnie dobrym człowiekiem. Nie jakimś szalonym romantykiem, ale kimś normalnym, kto stara się dzielić ze mną wszystkie aspekty życia, a nie tylko łóżko- wzięła głęboki wdech- I zdecydowanie zasługuje na kobietę, której każda komórka nie jest zanieczyszczona twoimi toksynami.
-OK- spuścił głowę- wyznaję, byłem totalną świnią.
-Błąd chłopcze- otworzyła ponownie swoje miętowe usta- ty nią nie byłeś. Ty zawsze nią będziesz. Pogódź się z tym.

Nie próbował znaleźć odpowiedzi. Kompletnie nie wiedział, czemu nie umie zwyczajnie jej zwyzywać.
Albo i wiedział. Był świadom jak bardzo nie może znieść faktu, iż ktokolwiek, w czymkolwiek okazał się lepszy niż on.

-Zresztą ze mnie też cholerna kretynka- uzupełniła- wszystko robiłam z tobą po połowie. Połowiczne szczęście, połówka nocy i jakiś ochłap z miłości. Tylko nie zauważyłam, że za każdym razem oddając tą połowę, rozkrajałam się na coraz mniejsze cząsteczki. I w końcu został jedynie mały pyłek kurzu, ułamek miliarda...

Z zaskoczeniem stwierdziła, iż doszli już pod bramę jej nowego domu.
Blondyn był smutny. Naprawdę smutny i przybity. Może jednak troszkę przegięła?

Chciała zdusić tą myśl, ale nieszczęsny impuls, który miała w głębi serca był mocniejszy. Wspięła się na czubki palców, ostrożnie przygryzając jego dolną wargę.
I poczuła jak cały drętwieje.
-Lena... Nie robiliśmy tego odkąd wyszłaś za mąż- wyjąkał zszokowany.
-Zapomniałeś chyba o weselu. Choć z tego co pamiętam, na nim tylko się całowaliśmy.

Hm...Wesele.
Pan młody, który poszedł przemawiać. Jej przeprosiny i wymówienie się strasznym bólem głowy.
Jeden taniec, plus kilka kieliszków wina. Wieczór jako kontynuacja poranka.

Zdecydowanie. Byli od siebie zbyt mocno uzależnieni.

-Nie chcę- przecedził te słowa niczym małe dziecko, zagubione samo na pustkowiu.
-Czego nie chcesz?- położyła mu dłoń na twarzy, delikatnie przymykając jego rozchylone powieki.
-Nie chcę tak żyć- odepchnął ją, spoglądając w niebo- nie mam ochoty na to aby moja największa słabość była panią Schlierenzauer. Ale... Co ja mam zrobić?
-Wyjmij mi klucze z torebki- zasugerowała.
-Lena, popatrz. Wyjmę je, pójdziemy na górę... I przecież oboje wiemy co wydarzy się najdalej za godzinę. Ja znam zbyt dobrze Ciebie, a Ty mnie. W sumie wszystko fajnie, tylko jak będziemy czuć się jutro?
-Kiedy kończy się to zgrupowanie?- spytała cała drżąc.
-Za trzy dni- odparł zrezygnowany.
-Więc "jutro" będzie tylko przedłużeniem "dzisiaj".
-A gdy trzy dni miną?
-W sobotę wstanę- lekko posmutniała- i po raz kolejny zrozumiem, że jestem niczym.

Żałowała, że nie może go pociąć na kawałki. Że za dziesiątkami jego koszulek i swetrów, które już w życiu podarła, nie idzie żaden skrawek skóry, kostka, ani jakikolwiek inny element cholernego wnętrza.

Westchnęła.
Jej nadzieja na zapomnienie początkowo była silna.
Połączyła wszystkie biegnące w różnych kierunkach żyły i tętnice.
Namówiła je do jednostajnego, bardzo szybkiego pulsowania.
Krew dosłownie wrzała.
Dziewczyna budziła się w nocy od dreszczy i gorączki.
A potem tak zwyczajnie, mimo jej protestu wszystko zaczęło stygnąć. Zatrzymywać się i zalegać we każdym zwiotczałym mięśniu i ścięgnie.
Czuła to.
I zastanawiała się, kiedy stworzy się skrzep. Małe cholerstwo, które oderwie się, płynąc powolutku w kierunku serca.
Po czym zatka je.
I to serce najnormalniej w świecie przestanie bić. Tak jak zaczęło te dwadzieścia kilka długich lat temu.

Nic takiego się nie stało. Była tego świadoma. Równie mocno jak prawdy mówiącej, że albo za minutę nastanie koniec świata, albo oni znowu wylądują razem w łóżku.

Zamknęła mu wargi niezwykle brutalnym ruchem, wskakując jednocześnie w jego ramiona.
I tak nie była już nic warta.
A właśnie łapała iskierkę szczęścia.
Pewna, że pełny pożar nie nawiedzi jej nigdy, chciała trzymać to maleństwo w rękach jak najdłużej.

" Without you, one night alone,
Is like a year without you baby,
Do you have a heart of stone?
Can't stop the hurt inside,
When love and hate collide..."
                   ~~***~~

Po prostu z dnia na dzień dusiliśmy się coraz szybciej Lenuś.
Może posiadaliśmy lęk wysokości? Pragnęliśmy wyłącznie obietnicy, że już nigdy więcej nie polecimy w dół?

A jedynym miejscem, z którego nie da się spaść jest dno.

Wyjątkowo było na tym dnie.
           ________________________

Hej, dziewczyny;) Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział to powyżej przedostatni taki dziwny, myślowy odcinek. Potem obiecuję już zbytnio się nie cofać.
Dziwnie. Bardzo dziwnie.
I przepraszam za pozostałe blogi, będą gdy będzie wolne, teraz zwyczajnie brak nastroju.

Kocham Was<3

sobota, 7 marca 2015

1. Nobody else can see this.

Bo nadzieja to jest ten ostatni, nieszczęsny, śmieszny żołnierz.
Ten, który nie trzyma już broni w ręku.
Ten, którego nie zdobi ani order, ani złote ozdóbki na ramieniu.
On jest brudny.
Niemy.
Dosłownie obdarty ze wszystkiego.
Nie jadł i nie pił od wielu dni.
Karmi się każdą kropelką deszczu i owocem zanużonym w błocie.
I nie towarzyszy mu żaden towarzysz niedoli. Wszyscy uciekli.
Dowództwo już dawno poddało tą beznadzieją walkę.
Przeciwnik zajął teren.

A to jedno marne istnienie pozostało na posterunku...
                       ~~***~~
                                          08.11.2014
Przyciemnione żaluzje zaskrzypiały lekko, gdy długi, zgrabny palec przejechał po nich brutalnym szybkim ruchem. Smukła ręka nie zamierzała mieć litości dla dużej, okiennej szyby, osłanianej przez metal. Wręcz przeciwnie, marzyła aby wbić się w nią z całą, tkwiącą w drobnym ciele brutalnością. Aby kosztem rozwalonej skóry i głębokich ran na zaróżowionych policzkach, wydostać się na zewnątrz. Inne zewnątrz.
Nie mały taras, z nieszczęsną, pozbawioną gustu, żywą choinką ustawioną pośrodku. Tylko świat. Lepszy świat, w którym nie trzeba pluć innym w twarz, aby zachować własną osobowość. I w którym ludzkie serca są wolne... Od nienawiści? Nie, to by jak dla niej było zbyt proste.
Od miłości.

Lena czuła jakby na jej głowę zwaliła się właśnie wielka, spruchniała gałąź. Kłoda dawno poddana już destrukcyjnemu działaniu deszczu, czasu i przestrzeni.
Bezużyteczna kupka drewna, gotowa do obumarcia, do stania się częścią ziemi.
I ta właśnie kupka pociągnęła ją za sobą. Przycisnęła do podłoża, wręcz wgniatając. Zmieniając w glebę, odbierając wszelką radość i pieprzoną nadzieję.
A może raczej ona sama je sobie odebrała? W końcu któż, będący jeszcze przy zdrowych zmysłach, biega nocą, w oparach mgły po gęstym lesie, gdy panuje nieprzejednana burza? Gdy z drzew lecą setki konarów?
Kto świadomie prowadzi życie, które tak właśnie można opisać za pomocą alegorii i metafor?
Kretynka? Cóż...Wręcz szmaciana kretynka.

Jej żebra rozsadzał ból. Skronie i czubki palców pulsowały jak oszalałe. Niezrozumiała autoagresja, której podobno musi doświadczyć w życiu każdy z nas, zawładnęła nią całą, nie pozwalając już na ani jeden normalny, przemyślany ruch.
Gdy na schodach zabrzmiał cichutki dźwięk kroków, delikatnie westchnęła. Przez sekundę marzyła o mężczyźnie. O mężczyźnie, który podszedłby do niej od tyłu, przyniósł jakaś żałosną, ciepłą kawę i rozmasował zaciśnięte nerwowo mięśnie karku. O kimś, kto wreszcie byłby tylko jeden, jedyny i niezastąpiony. Kto rozwiałby wszelkie wątpliwości, rozgrzeszył z wszystkich przewinień.
Najlepiej o proporcjonalnej, wyważonej mieszance ich dwóch. Spajającej w jednym ciele wszystko co kochała i wszystko czego nienawidziła.

Ale tym razem to był tylko jej brat. Poczciwy starszy braciszek, nakładający właśnie na głowę zbyt wielką, zieloną czapkę.
-Młoda śpi- szepnął- gdyby jej znowu skoczyła gorączka zostawiłem Ci tabletki na stole. Natomiast numer do lekarza...
-Jest zapisany na lodówce- wysiliła się na uśmiech, jednocześnie smarując uporczywie usta bezbarwnym błyszczykiem- wszystko co jest ważne w twoim domu, musi być na lodówce.
-Lenuś- usiadł na moment na oparciu kanapy- nie udawaj wesołej. Przy mnie nie musisz odstawiać teatru. Tracisz tylko cenny czas.

Taka była prawda. Ich niepowtarzalną więź może zatruły ostatnie lata, ostatnie miesiące. Może absurd brunetki, jej kompletny brak lojalności doprowadzały go do szału, przebijały na wylot. Ale zwyczajnie była przecież jego małą siostrzyczką. I nawet gdyby zdecydowała się wybrać do szkoły aktorskiej, gdyby osiągnęła perfekcję w grze, jego by nie zwiodła.

Niestety.

-To co stało się w Klingenthal było niedopuszczalne- zaczął raz jeszcze- zdajesz sobie sprawę, iż położyłem już kreskę na tym, całym trójkącie. Poddałem się, bo nie dam rady przemówić Ci do rozsądku. Choć wyobrażasz sobie jak to mnie boli. Jak boli patrzenie w ufne oczy twojego męża, który uważa Cię za ósmy cud świata, a na dodatek jest moim kumplem, może nie najbliższym... Lecz jednak. Ale zaciąganie do łóżka ledwie sobie znanych skoczków nie rozwiąże...

Wiedziała.
Wiedziała, że mógł to sobie odwlekać od miesiąca, tak mu nawet było lepiej. Ale doskonale był świadom, jak w akcie desperacji "uczciła" sobie zakończenie zmagań na igielicie. I z kim...

-Andreas- jęknęła- przecież ja nie mam romansu z tym chłopaczkiem. To była jedna, dość dziwna, a jeszcze bardziej głupia nocna przygoda. Trochę mnie poniosło, a potem wyryczałam się w klatę obcego człowieka. Tyle. I przysięgam, taki numer zdarzył mi się wtedy po raz pierwszy...
-Nie dodasz, że ostatni?- trafił celnie nawet nie czekając na odpowiedź.

Dlaczego? Pytania retoryczne mają to do siebie, iż najczęściej rzuca się je w pustą przestrzeń. Usłyszenie tego co już wiemy może nas tylko dodatkowo pokaleczyć. Bo jeszcze bardziej utwierdzimy się w czarnych, trudnych myślach...

-Boże- zacisnęła dłonie w pozie obronnej- zresztą on poznał ostatnio jakąś dziewczynę, gadał jakoby był w niej zakochany po uszy...Więc z całą pewnością, nadejście poranka zakończyło definitywnie owo dziwaczne zdarzenie. A więcej małolatów nie zaliczę. Możesz być spokojny o waszego Wellingera.
-To nie jest śmieszne- skalkulował sucho- zresztą dobrze wiesz, że ów wybryk stanowi jedynie kroplę w morzu. Lena- potrząsnął nią- masz u boku gościa, który Ci nieba przychyli, który za tobą w ogień skoczy, a ty demolujesz własną tożsamość w imię jakiegoś nieokrzesanego, pustego...
-Nie mów tak o nim- zrzuciła bezceremonialnie jego rękę- mam dwadzieścia cztery lata, wiem dokąd dążę. Zresztą ty go nie znasz. Widzisz w nim jedynie gnoja, bo chcesz w nim widzieć jedynie gnoja. A takie sytuacje nigdy nie są winą jednej osoby, to są poglądy godne tępego przedszkolaczka. Żyjesz schematami Andi. Na boku- zgrabnym ruchem poprawiła mu marynarkę- twoja piękność na Ciebie czeka o ile mnie pamięć nie myli. Chyba nie chcesz się spóźnić?

Po raz kolejny musiał się poddać.

Chciał ją jeszcze mocno przytulić. Bardzo mocno. Chciał powiedzieć, że będzie ją zawsze kochał tak szaleńczo , jak wtedy gdy byli dziećmi. I nawet jeśli wywoła stokroć gorsze nieszczęścia, to jego przywiązanie się nie zmieni. Ale jakoś stwierdził, iż po takiej rozmowie czułość braterska tylko ją rozjuszy. Iż można z tym poczekać do rana, do czasu gdy wróci do domu wypoczęty, po uroczych chwilach spędzonych z ukochaną narzeczoną.

Gdyby tylko wiedział, co stanie się pod jego nieobecność...
Gdyby jakaś łaskawa wróżka zechciała mu się objawić w tamtej chwili.

-Jednego mi żal wariatko- westchnął jeszcze. Żal mi, że nie mogę Ci przywalić, tak jak wtedy gdy wkurzałaś mnie jako mała dziewczynka o pulchnej twarzyczce. Albo najlepiej zamknąć Cię w garażu.
-Idź już kretynie- parsknęła- trzy sekundy i nie widzę tego wielkiego łba.

Po wyjściu Wanka, Lena niedbale przymknęła drzwi, zajrzała do siostry, po czym zamknęła się w łazience.
Ściągnięta koszulka i strumień wody puszczony prosto w twarz, były najlepszym lekarstwem na emocjonalne rozdarcie. Choć może nie do końca. Może zbytno przypominały jej o tych wszystkich chwilach stanowiących najwstydliwsze z malutkich, intymnych sekretów.
O ślepym, nielogicznym okresie, gdy pożądanie było silniejsze od wszystkiego co przypomina zdrowy rozsądek, a górnolotne obietnice, wraz ze świętymi przysięgami leciały w kąt, idealnie współgrając z nikomu niepotrzebnymi elementami garderoby.

Przypominały o niej i o nim.

Zanurzyła się w wannie, chwytając wodę w usta i wyrzucając ją przed siebie. Żółta, dość ostra gąbka rozprowadzała powoli po jej skórze balsam truskawkowy. Czasem drapała zbyt mocno, pozostawiała małe, krwawe dziurki.
Jaka szkoda, że tymi dziurkami nie może wypłynąć wszystko co złe, nikczemne czy zakłamane.
Że nie da się wyjść z błahej kąpieli równie białym, niewinnym i czystym jak własne ciało.
Że tak często najpierw się deklaruje, a potem dopiero wybiera.
Że aż trzech rzeczy na tym świecie nie da się ukryć.
Ciepła, chłodu i miłości.

Zastygła w bezruchu, niczym postać z perfekcyjnego, idealnego obrazu.Jej serce zwyczajnie zamarzło. Rysy może i były gładkie, nienaruszone. Ale były też już nie do odwrócenia. Uwiązane na płótnie, sprzedane, wywieszone w muzeum.
Rzeczywistość przedstawiała się bóleśnie. To ostatnie wydarzenia, a nie dzieciństwo i wszystkie jego traumy, ani nawet przymusowy okres dojrzewania sprawiły, iż straciła zdolność do przenoszenia się w przestrzeń ideału. Nawet wyobraźnia, która kształtowała jej alternatywne ego, nie była już perfekcyjna. Zbyt dużo widziała w niej złego.

Jak to dobrze, że przynajmniej ta woda jest ciepła...
                     ~~***~~
                    miesiąc wcześniej
                          Klingenthal
       zakończenie Summer Grand Prix

      -Duszno...
Czerwone wino drobnym strumykiem rozlało się po jasnej hotelowej pościeli. Woń, którą roztaczało nie była może najmocniejsza, czy zapierająca dech w piersiach... Ale przy kotłujących się nerwach i splątanych ciałach w zupełności wystarczyła. Do wywołania szaleńczego ataku bólu.
Bardzo specyficznego gatunku kołatania serca.
-Cholernie duszno. Powietrza...
Delikatny jęk przeszył przestrzeń, przywracając chłopakowi, leżącemu na rozgrzanym prześcieradle ostatnie fragmenty utraconego kilka godzin wcześniej rozumu. Oparł się na łokciach, po czym zakrył pośpiesznie kołdrą, czując rumieniące się policzki i niemy wstyd.
Towarzysząca mu istota z pewnością miała w sobie to magiczne, niewypowiedziane "ja". Jednak nie była jedną z dziewczyn, które zapierały mu dech w piersiach na ulicy, podczas czułych randek, czy też między stronnicami kolorowych gazet.
Wręcz na odwrót, czuł wobec niej coś w rodzaju respektu. Albo mówiąc szczerze nawet strachu. I był święcie przekonany, że gdyby nie przeklęty alkohol nie tknąłby jej małym palcem.
Nawet by się do niej nie zbliżył...
A tymczasem była na wyciągnięcie ręki. I dzięki Bogu właśnie założyła szlafrok.
-Ty też nie wyglądasz na zachwyconego- skomentowała ostrożnie, otwierając okno i łapczywie pochłaniając podmuchy październikowego wiatru.
-Nie wiedziałem, że jesteś Leną. Tą Leną- wyraźnie zaakcentował ostatnie słowa.
-Chyba tak się nazywałam- mruknąła zadumana- Ale imię jest sprawą względną- dodała po chwili, dobierając się łapczywie do butelki wody.
Musiała rozładować emocje.
Musiała zamknąć się na uczucia.
Musiała ukatrupić w swoim mózgu neurony, odpowiedzialne za świadomość istnienia pewnych jasnych włosów i popękanych kącików ust.
Albo obrączki...

I zupełnie przypadkowe wykorzystanie pierwszego, lepszego, słabego egzemplarza płci męskiej na sekundę jej pomogło...
Bo pomogło przecież?

-Nie robię takich rzeczy, z reguły- młody sportowiec głupkowatym ruchem zrzucił butelkę po trunku na podłogę, przerywając Niemce próbę usprawiedliwienia własnej głupoty.
-Rzeczy?- pogarda w jej głosie stała się obłudna, już nawet dla niej samej.
-Nie sypiam z kobietami, których nie znam- zaczął- nie sypiam z siostrami skoczków. A z ich żonami... Boże, nie ruszam niczyich żon. Złamałem wszystkie swoje reguły na jeden raz...
-A kochanki innych skoczków ruszasz?
-Ty sobie chyba żartujesz, prawda?- zaprzeczył jej słowom zanim jeszcze zdecydowała się na jakikolwiek gest niewerbalny.
-Ehh, skoro tak uważasz... Pozbawię Cię wszyściutkich wyrzutów sumienia. Kilkoma zdaniami. Usłyszysz kim naprawdę jest siostrzyczka Wanka, którą on sam wychwala pod niebiosa, na każdym kroku.
Opadła na brzeg materaca, zaciskając dłonie między drewnianymi deskami.
I zaczęła płakać jak dziecko.

-Domyślasz się o kogo mi chodzi?- parę minut później uspokoiła się z lekka, przerywając kłopotliwe milczenie.
Chyba nie chciał się domyślić...
-Gdy... Kilkadziesiąt minut temu, gdy było Ci dobrze to... Zwracałaś się do mnie pewnym imieniem- na bieżąco czuł się kretyńsko z każdym wyrazem, który opuszczał jego usta- i niby kilku zawodników nosi to imię, ale... Całe twoje zachowanie zbyt pasuje do jednej osoby...
-Serio?- spuściła swoje wielkie oczy, kręcąc coraz bardziej ugniatającą jej palec złotą obręczą- jestem aż tak żałosna? Zresztą co tu gadać... Stwierdziliśmy kiedyś, zamknięci w jakimś boksie po treningu, że oboje zachowujemy się równie do dupy.
Ogólnie...- w tym momencie rozmawiała już bardziej z własną duszą, niż z przerażonym chłopaczkiem- wszystko jest do dupy. Wmawiałam sobie, że robię mu na złość, że krzywdzę go moim ślubem, tak jak on krzywdził mnie każdą zdradą i kolejną zdobyczą. Każdą deklaracją, zaprzeczającą istnieniu uczuć wyższych.
Łudziłam się, że spędzę z nim namiętne chwile, a gdy wstanie poranek, przysięgnę wierność innemu, patrząc prosto w jego oczy. Z tym, że to nie wypaliło... Bo on ciągle istniał, ślub był coraz bliżej, a dalej się spotykaliśmy i to nie na kawie... A potem...Ten mój nieszczęsny mąż, który miał stanowić tylko kartę przetargową w chorej grze... Był na to zbyt dobry, albo chciał na takiego wyglądać, sama nie wiem. Ale zaczęłam się obawiać, że staje mi się coraz bliższy. I już nie wiedziałam co mam wybrać, które drzwi zamknąć za sobą, a które uczynić progiem do prawdziwego, dobrego domu.
Aż wreszcie doszłam do jedynego, słusznego wniosku. Morderczego...
-Tak...?- jeżeli ta opowieść miała przekonać go, iż owa niechciana noc, nie była niczym złym, to wywołała jedynie odwrotny efekt.
-Ja nie kocham żadnego z nich. Miłość jest czymś zbyt czystym, zbyt ufnym, zbyt pozbawionym egoizmu. Egoiści nie potrafią czuć, to dla nich tandetne... A prawda o sobie naprawdę bardzo boli, zwłaszcza tak dobitnie ujęta prawda... - parsknęła sztucznym śmiechem- Więc sobie tkwimy w tym trójkącie.

Nie umiała popłakać się ponownie.
Siedziała z trupią miną, zwijając długie kosmyki w kok i chłonąc nadchodzący deszczowy świt.

Wyznanie swoich błędów, bywa czasem dobrodziejstwem dla duszy. Uspokaja natarczywą moralność i pozwala, powolutku zacząć się kierować w stronę opuszczonej, właściwej ścieżki.
Ale dla Leny stanowiło ono jedynie burzę. Wyładowanie elektyczne walczących ze sobą gradowych chmur, równie niebezpieczne przed swoim rozpoczęciem, jak i już po zakończeniu.

Chyba pogubiła się za bardzo...

A on towarzyszył jej niczym skruszony winowajca, którym w sumie prawie wcale nie był.
I niczym dogłębnie analizujący jej osobowość psycholog, na którego nadawał się jeszcze mniej...

Są lmomenty, którzy splatają Cię z czymś zupełnym przypadkiem.
Bezbolesną nicią, która jakiś czas nie zabrania Ci latać, nie podcina skrzydeł.
Ale gdy już się objawi...
Uczyni Cię kluczowym elementem, brakującym puzzlem...
(Ciebie i innych Tobie podobnych.)
W historii, z którą nie chciałeś mieć nic wspólnego.
NIGDY.

Wreszcie wstał dzień.
                       ~~***~~

Z błogostanu wyrwał ją zgrzyt. Głuchy, ślepy i niemy dźwięk czyiś stóp i dłoni, proszący o jej obecność. Pośpiesznie usiadła na drewnianym krześle i sięgnęła po szlafrok. Wbiła szczotkę w splątany, ciemny lok, po czym zrezygnowana wybiegła na korytarz, nie bacząc na kołtuny osadzające się nad wysokim czołem.
Początkowo myślała, iż to chora siostra obudziła się, spadła z łóżka i prosi ją o pomoc. A ona jak zawsze straciła kontakt z rzeczywistością, pogrążając się w świecie chorych myśli i zawiedzionych miłości.
Ale szybko zrozumiała, zgrzyt dobiegał z dołu. Ktoś siedział na kanapie w salonie.

Nie lubiła ganiać boso. Tylko dlatego w środku nocy, na mokruteńkie stopy wcisnęła cieniutkie szpilki Tamary. Tak wąskie i tak wysokie, że ciężko jej było utrzymać w nich równowagę.
Być może to zadecydowało o wszystkim.

Zsunięcie się po poręczy.
Mrok, który schował się za szafą, aby bestialsko wyskoczyć w najgorszym możliwym momencie.
Tysiące zimnych, trwających ułamek nanosekundy spojrzeń.
Jedno "Lena, jak mogłaś", wyrzucone w powietrze niczym niosący śmierć strzał z pistoletu.
Nadmiar emocji, kotłujące się serca.
Jej zaskoczona mina, potraktowane jadem wargi nieumiejące przeprosić.
Zupełnie niepotrzebna szarpanina, w której nie było ani przestępcy, ani ofiary.
Cisza.
Wreszcie trzask tego nieszczęsnego, przypadkowego obcasa. Balast i równia pochyła.
Głośny krzyk i skroń bezradnie uderzająca o kamienny kant wesoło tętniącego kominka.

Pieprzony los, który jak sama nazwa wskazuje losuje.
Nie wybiera.

Może gdy jesteśmy straszliwie okrutni dla innych po części jesteśmy altruistami?
Mniej ludzi, będzie rozdzierać szaty, wyrywać włosy z głowy i odmawiać sobie jedzenia, gdy nas zabraknie.
Ale tym najbliższym, najszczerzej kochającym, tym którzy nie robią sobie z własnej tragedii medialnego show nawet to nie pomoże.
Oni za zamkniętymi drzwiami i tak będą szlochać w poduszkę.
Z miłości i wdzięczności.

Zabawne jak świat patrzy na Ciebie, kiedy już nie żyjesz...
            ______________________

Miało leżeć do końca sezonu. Ale chyba nie będzie, niestety bo idealnie się zlewa z moim obecnym nastrojem. I miało się zacząć zupełnie inną sceną, bardziej ludzką, ale stwierdziłam, że może to lepsze na sam początek, żeby ułożyć sytuację.
Choć nadal nie jestem pewna siebie w tych klimatach;p
Buziaki Skarby i dziękuję za obecność, za każde słówko bo to naprawdę wiele znaczy<3