wtorek, 24 lutego 2015

Prolog. Never let you go.

Historia, którą rozpoczyna śmierć, nigdy tak naprawdę nie będzie historią. Nigdy nie wzbudzi szoku. Nigdy nie zbuduje kruchemu życiu, które zabiła należytego pomnika.
Jest na to zbyt beznadziejna, zbyt słaba, zbyt podobna do nas...

Ale do Ciebie nie, prawda?

Tak moja droga.
W dzieciństwie oboje uczyliśmy się na pamięć różnych litanii i wierszyków, pamiętasz? Tych samych, wręcz mogliśmy się z nich przepytywać. Ale potem doszliśmy na rozdroża, stanęliśmy w momencie, w którym każdy musi osobiście zadecydować jak będzie wyglądała jego prywatna tożsamość.
W momencie, w którym można nadal zdecydować się na podążanie według schematów...
Albo stworzyć własne, nieokreślone, z lekka popieprzone "ja".

Nigdy nie dowiemy się, która z tych opcji jest tą dobrą, a która złą.
Może odpowiedź jest gdzieś zapisana? A może każdy ma w głębi duszy swoją własną?

Jedno jest pewne.
Byliśmy różni jak dwie krople wody.
Ja wolałem schematy, ty wybujałą oryginalność.
Ja byłem dogasającym ogarkiem, ty cudowną, jasną świecą.
Ja uważałem na każdy krok, a ty nie bałaś się pogruchotanych kości.
Ja uczyłem naszą malutką siostrzyczkę jak pisać i czytać, ty jak bić kolegów z przedszkola.

Ja ciągle żyję wariatko umiłowana...
I wiesz? Właśnie notuję sobie, co powiem na twoim pogrzebie.
A co sobie pomyślę.

Myśli...No właśnie...
Oświadczyłaś kiedyś, że jestem wredny, więc teraz będę.
Zamiast skomplikowanych zwojów słów kreślę na kartce trzy banalne frazesy. Te, których tak bardzo nie tolerowałaś.


"DZIĘKUJĘ.
PRZEPRASZAM.
I PROSZĘ."


Wyśmiałabyś je, to chyba jasne jak słońce.
Ale wiesz? One są moją spowiedzią.
I moją litanią do Ciebie.

Więc, kochana, wrzaskliwa, niepotrafiąca dojrzeć, przeciwniczko używek i wielbicielko natury...
Moja Lenko ...

Dziękuję...
Dziękuję Ci, że całkiem nie zdziczałem.
Że po śmierci naszych rodziców, stanowiłaś szczudła, na których zacząłem ponownie chodzić.
Dziękuję za zwyzywanie mnie od tchórzy, pokrak i nieudaczników życiowych.
Za każdą, nawet niedbale wyprasowaną koszulę, każdy przypalony obiad.
Dziękuję, że zapięłaś mi na głowie kask, wcisnęłaś twarde buty na te chuderlawe nogi i siłą zawlokłaś całą, moją osobowość na skocznię.
Że gadałaś przy śniadaniu o nieszczęsnym mistrzostwie olimpijskim.
Dziękuję za medale i sukcesy, za to czym dzieliliśmy się zawsze po połowie.
Dziękuję, że od dłuższego czasu jestem związany z cudowną dziewczyną, której bez twojej pomocy nie rzuciłbym zwykłego "hej".
Dziękuję. Przez dwadzieścia cztery lata, miałem obok siebie najjaśniejszą iskierkę, najlepszego przyjaciela...


I przepraszam...
Przepraszam, bo zastąpiłaś mi matkę, a ja nie potrafiłem stać się twoim ojcem.
Bo byłem tak cholernie bierny.
Bo zbyt wiele szczerości brałem, a zbyt mało dawałem.
Przepraszam, że nigdy dosłownie nie przywiązałem twoich nadpobudliwych rąk do krzesła.
Że wierzyłem we wszystko co deklarowałaś trzy dni przed własnym ślubem.
Że poprowadziłem Cię do ołtarza, czując podskórnie, iż miłość twojego życia siedzi sobie właśnie w drugiej ławce.
Przepraszam za udawanie ślepego, gdy próbując odnaleźć równowagę pomiędzy nimi dwoma, wplątałaś się w przygodę z tym niedojrzałym pajacem. Zaraz... Jednym? Dwoma?
Za nieme objęcie twojej zaryczanej twarzy, gdy ktoś napisał nam na drzwiach, że jesteś zwykłą dziwką. 
Za brak błagania choćby o minutę zastanowienia nad sobą.
Przepraszam, bo poszedłem na łatwiznę. Chciałam sądzić, że dla wszystkich jesteś taką świętą, jaką byłaś dla mnie.
Że jesteś aniołem.

Nie zdążyłem Cię obronić przed światem... Przed tą cholerną kulką, która kręci się już trzy dni, odkąd zostawiłaś po sobie pustkę.


Wreszcie proszę.
Proszę pokaż mi, że to wszystko nadal ma sens.
Daj jakiś dowód na swoje ciągłe istnienie. Daj, bo ja już zaczynam wątpić. Zaczynam bać się, że byłaś tylko dobrym duszkiem z dziecięcego snu.
Proszę wlej we mnie siłę, abym patrzył na tych tam bez koszmarnej nienawiści w oczach.
Abym nie pamiętał twojego błagalnego wzroku, gdy okazało się, iż ów nieszczęśnik nigdy nie traktował Cię tak, jak na to zasługiwałaś. A ty, nie odbiegając zbytnio od prawdy nie pozostałaś mu dłużna.
Proszę, chroń naszą Tamarę, sama wiesz, że ona ma dopiero siedemnaście lat. Pilnuj, abym przynajmniej dla niej nie był zbyt miękki. Abym przynajmniej w jej oczy mógł kiedyś spojrzeć z czystym sumieniem. Wiedząc z całą pewnością, iż niczego nie zaniedbałem, iż dbałem o nią jak należy.
Proszę, śmiej się, najbardziej jak się da, śmiej się tak, jak zawsze powinno śmiać się twoje, zwariowane serce. Bądź sobą, przecież nie musisz już grać błądzącej pomiędzy oszukiwanymi mężczyznami królowej lodu.
I proszę, choć ta prośba przy swoich poprzedniczkach wydaje się strasznie zabawna. Nie wkurzaj się jutro na te tłumy w żałobnych strojach. Plus na chryzantemy, których tak strasznie nie znosisz.
Które zawsze ukradkiem wyrzucaliśmy spomiędzy mosiężnych wizerunków mamy i taty. Bo były zbyt smutne, zbyt posępne...

Teraz też, masz jak w banku. Wywalę je jak tylko nikogo oprócz nas już nie będzie. Jak tylko usiądę przy tobie, chcąc nacieszyć się twoją bliskością. Jak tylko znów przeniesiemy się w czasy nastoletnie, zrzucając z barków wszystkie brzemienia i wszystkie troski.
Ułożymy Tamarce nową bajeczkę, a ty będziesz dopowiadać szeptem tysiące niecenzuralnych wątków, jakie chciałabyś wpleść do tej nieporadnie ułożonej opowiastki. Albo w szary listopadowy wieczór, gdy za bardzo nie będzie nam do śmiechu zaczarujemy ją mówiąc jak to rodzice pierwszy raz wzięli nas nad morze.
Potem mała zaśnie, co bardzo mnie ucieszy. Bo będę mógł zacząć Ci truć o kolejnej ślicznotce, wolącej mojego kumpla ode mnie. O podartych liścikach, hańbiących randkach i nieudanych pocałunkach.
Wysłuchasz. Wysłuchasz, ale po chwili parskniesz śmiechem. Stwierdzisz, że urodzenie się facetem to bardzo dziwna mutacja...

Cóż, byliśmy chyba najbardziej szczęśliwymi z porzuconych sierot.
Wszystkich, które kiedykolwiek widział ten świat.
Dlatego nie umiem wspominać.
Dlatego tak bardzo pali mnie w gardle.
Dlatego ciągle wierzę, że jeszcze się obudzę. Że okaże się, iż to co właśnie przeżywam to tylko krótki koszmar nocny, nawiedzający mnie za wszystkie moje grzeszki.

Złudzenia...

Ehhh Lenka... Proszę, nawet jeżeli w niebie jest tak pięknie, jak to pokazują w  książeczkach dla dzieci, wspomnij czasem o tym swoim głupim, pokracznym braciszku. I o tym, że on w dalszym ciągu cholernie Cię kocha...

Tak, to właśnie będę myślał.
Gdy ludzie się zejdą i gdy się rozejdą.
I gdy ta skrzynka wjedzie do ziemi.
I przez cały pierwszy okres rozpaczy.
I na zawsze.
A co powiem?
Powiem, że miałem najwspanialszą siostrę na świecie. Błąd, ja nadal ją mam.
Ktokolwiek zaprzeczy?
Cóż, ten jeden raz odpowiem mu po Twojemu; Niech się wali...
__________________________________
  No to będzie kiedyś Skarby, w sumie to nawet niedługo, jak tylko sobie wszystko przemyślę. Na wiosnę, na po sezonie czy na moją osiemnastkę, wyjdzie jakoś na jedno. Albo na lato jakby mi się bardzo noga podwinęła na pierwszych próbnych maturkach.

Pseudokomedie i pseudotragedie już pisałam no to to będzie ,przynajmniej w założeniu taki pseudokryminał, ale marzy mi się aby nie stworzyć nastroju psychodelicznego, co już zrobiłam swojego czasu:D

W sumie to i komedyjki da się pogodzić, zwłaszcza, że szkoła niedługo, a wesołe rzeczy to umiem, względnie przyzwoicie pisać tylko jak mam wolne.
To co? Wiem, że ja zasługuje na brak czytelniczek, ale będzie ktoś ze mną?
Bużki<3