niedziela, 19 kwietnia 2015

3. There are many things that I would like to say to you, but I don't know how...

Gdy myślę o mojej żonie, zwyczajnie płaczę jak dziecko. Takie małe, zagubione we wszechświecie i bojące się każdego ciemnego zakamarka. Nie potrafiące o siebie zadbać, ani nawet wytrzeć resztek jedzenia, które osadzają mu się, zasychając na pulchnych policzkach. Błagające aby wziąć je na ręce bo o własnych siłach nie opuści bezpiecznego, drewnianego łóżeczka.
A z drugiej strony obdarzone przez tą tam siłę z góry dziwnym gatunkiem... Egoizmu...? Czy raczej samosądu...?  Pewne, iż wszystko dzieje się przez nie, z jego powodu. Iż gdyby troszeczkę bardziej się postarało to na świecie nie wybuchałyby wojny, nie spadały samoloty, a pojedyncza ludzka jednostka nie byłaby wstanie nacisnąć spustu pistoletu gdy ten wymierzony jest w cudzą głowę.

Dziwne niemowlę.
Ewidentnie wzrastające w dość specyficznej atmosferze domu przesiąkniętego patologią...

Boże... Coś tu nie pasuje.
Dokładnie wszystko. 
Bo mnie przecież zawsze kochano. Nie było drugiego, którego drogę na szczyt stanowiło tak krystaliczne pasmo róż i uśmiechów. Cała filozofia świata wydawała się oczywista: "ja" . Wyhodowany w szklarni pod kloszem troskliwej rodziny i wielkich trenerów. Wielbiony przez fanów poczucia lotu, kształtujący dorastanie niejednej nastoletniej duszyczki. Mogący publicznie postukać się po głowie gdy coś mu nie pasowało, choćby chodziło tylko o zabawny detalik. Cudowny, odważny Gregor Schlierenzauer.

Ale temu Gregorowi pewnego dnia zachciało się miłości. Poczuł brak, którego nie wypełni sława, pieniądze, ani numery telefonów pięknych kobiet w portfelu. Pustkę, palącą niczym toksyczny płyn rozprowadzony po gładkiej, zadbanej powierzchni skóry.  I powolutku pożerający ową skórę warstwa po warstwie, robiący z niej krwawą miazgę.

A lekarstwo na ten tragiczny ból okazało się przekleństwem. Najczystszym. Pomimo, iż zaczęło się od najbardziej nielogicznego z cudownych szczęść. Od małej, ciemnowłosej siostrzyczki jednego z tych niemieckich wariatów.

Wpadłem, zanurzyłem się i z miejsca zrezygnowałem z oddychania powietrzem.
Już nigdy miało nie być tak jak wcześniej, tak jak w pustych schematach. Marzyłem tylko o codziennym spalaniu samego siebie. Spalaniu w jednej parze oczu i na pożywkę dla jednego, tętniącego serca. O braniu wszystkiego, z jednoczesnym oddaniem całej osobowości.  O byciu rozkosznie hojnym i cholernie zaborczym. Wreszcie o uwielbianiu każdej niedoskonałości tej istoty. Każdego jej kantu i rysy. Nawet tego pieprzyka, którego tak bardzo się wstydziła, a który wraz z delikatną zmarszczką na czole stał się nieziemskim symbolem moich poranków.
Bo to w tej kobiecie miałem się kończyć i w niej się zaczynać.

Ale byłem zbyt ślepy. Ślepy niczym pieprzony pozbawiony mózgu szczeniak, którego można skopać z czystym sumieniem, choć przecież nie kopie się nikogo...
Duma.
Zasrana duma, pycha i pewność siebie. Plus Ona. Którą przez pół roku nazwałem swoją żoną. Miałem to wyryte na łatwopalnym skrawku papieru. Ale nigdy nie dostałem prawa do nazwania jej swoją Lenką.
Gdyż Lenka właściwie nigdy nie była wolna...
                        
                                                 ~~***~~
                                

                                                                                                             SOCZI, 17.02.2014
-Wyjdziesz za mnie?...
Przeciętny turysta wędrujący tego wieczoru, ubogim nadmorskim wybrzeżem przylegającym do kurortu, stwierdziłby pewnie, iż pomylił zarówno czas jak i przestrzeń. Nie mógłby uwierzyć, że zaledwie kilka kilometrów stąd świat zatopiony jest w lodzie i śniegu. Że Igrzyska Olimpijskie roztaczają wokół swój magiczny blask, gdy tylu mieszkańców okolic patrzy na zachód słońca przestraszonych, głodnych i niepewnych jutra.
Śmiało i radośnie  uwierzyłby natomiast w gorący żar miłości.
Błędnie.

Bo na sztywniejącym, rozdmuchiwanym tchnieniami zimowej bryzy piasku klęczał chłopak. Klęczał wpatrując się w stojący przy nim delikatny cień, którego lewy nadgarstek ujął delikatnie w dwa palce.
-Wiem - szeptał- jest za wcześnie. O wiele za wcześnie. Szaleję za tobą tylko od roku, a spotykam się o połowę krócej, w dodatku ideał ze mnie taki sam jak śpiewak operowy czy baletmistrz. Ale cholera...- machnął bezceremonialnie ręką- mógłbym Cię nazwać ósmym cudem świata, a nawet pierwszym, żeby było romantyczniej... Tylko cóż to da skoro obezwładnia mnie sam banalny fakt twojego istnienia.
-Gregor, wystarczy...- aż zabolało ją gdy Austriak rozpoczął ów jakże nieporadny korowód szczerości- nie potrzebuję tych wyznań. Po prostu pozwól mi powiedzieć tak, zgoda?

Są przeciwieństwa, które się przyciągają. Ale z pewnością nie są to TE dwa. Bo ułuda lęka się prawdy jak ognia. Ognia, który wyda na nią wyrok.

Wiatr wiał coraz mocniej. Drobiny pokruszonych muszelek i kawałeczków liści unosiły się nad poziomem wody, zmieniając konsystencje jej idealnie gładkiej tafli.
-Chcę tego- zadeklarowały kierowane wulkanem bezradności usta brunetki- chcę aby cały świat był świadom naszego związku. Chcę całować Cię po treningu, na oczach twoich kolegów z kadry- zadrżała- I pragnę stanąć z tobą pod ołtarzem w pierwszym dostępnym terminie...
-Lenuś... - nie dowierzał własnemu szczęściu- Zdajesz sobie sprawę jaką miłość jest siłą? Wiesz, iż takich słów nie wolno wypowiadać pochopnie?
-Ja nigdy nie podejmuję ślepych decyzji- mruknęła- od trzech lat z pewnością Schlieri... I czterech miesięcy.
Skoczek był ogłupiony. Zgoda dziewczyny wypełniła cały jego mózg. Komórki nerwowe zaprzestały pełnienia wszystkich dotychczasowych funkcji, mrucząc nieustannie tylko i wyłącznie to zmieniające rzeczywistość "tak". W sumie więc było logiczne, iż dziwny ton głosu jego świeżo upieczonej narzeczonej,  nawet do niego nie dotarł.

Szczęście stanowi tabletkę uśmierzającą ból. Z tym, że przecież każde, nawet najbardziej profesjonalne znieczulenie przestaje kiedyś działać.  A pozornie zamordowana w zarodku choroba wraca wtedy ze zdwojoną siłą... I już ostatecznie odbiera nieśmiertelną nadzieję.

Porwał ją w ramiona, kołysząc się, kręcąc w kółko i dziękując niebiosom, w których istnienie w tamtej chwili wierzył tak mocno jak nigdy wcześniej, ani nigdy potem
-Czasem udaje się jednak podbić księżyc- podsumował, powoli przymykając spojówki. A potem już tylko szybkim ruchem poszukał w powietrzu jej skulonych warg.
                 
                                                   ~~***~~
Teraz już nic nie ma znaczenia. Bo teraz nie ma Leny, nie ma jej ukrytych pragnień i nie ma nas, których w sumie nigdy miało nie być. I o nic nie da się zawalczyć, w nic uwierzyć,  ani niczemu zwyczajnie odpuścić. A co jest w tym wszystkim najgorsze? Ten fakt, fakt , iż gdy próbuję ją przywołać nie przychodzi do mnie nawet w migawkach, w złudnych błyskach jasnego flesza. Wręcz przeciwnie. Widzę tylko bezkresne przestrzenie jednolitych barw, miejscami zlewające się i nachodzące na siebie. Żadnych oczu, żadnych myśli, żadnego uśmiechu i żadnej duszy.
Ponownie pustka.
Tylko, że dzisiaj boli stokroć mocniej.

Aha, gdybym zapomniał to miałem podbić księżyc, tak? Fajnie kurwa, iż ktoś mi przypomina, bo dziwnym trafem ostatnio miałem inne sprawy na głowie. I pieprzę, że nie powinienem przeklinać gdyż jestem idolem dzieciaków z przedszkola. Pieprzę mój wizerunek równie mocno jak ONI pieprzyli krzywdę całego świata.
A pewny jestem tylko jednego. Tego, że frajerstwo kwalifikuje się do uczuć cholernie podłych.
Tragikomicznych.

Bo to nie był tylko romans Lena, prawda? Was łączyło coś złego, mrocznego. Jakiś sekret gorszy od szarych, typowych łóżkowych tajemnic dwójki ludzi. Sekret, którego nie wydasz do końca już nikomu, więc ja też w pełni go nie poznam.
Gdybym poznał... Gdybyś żyła...
Śmieszne. Chyba nadal mógłbym Ci to wszystko wybaczyć. Za marną obietnicę, że będziesz już tylko moja...
Boże,  popełniłbym kolejny błąd.  Przecież dla Ciebie przysięgi nic nie znaczą...

No drwij ze mnie srebrna kulko na niebie.
Zasłużyłem...
                                               ~~***~~
                                                                                                    18.05.2014

Andreas stał na schodach małego górskiego kościółka, opierając cały swój ciężar na balustradzie. Zdenerwowany, po raz kolejny przeczesał włosy, stopując spojrzenie na wijących się sylwetkach swoich kumpli. Niemieccy skoczkowie bowiem, (aby zabić przejściową nudę), kupili w okolicznym kiosku pudełko kredy. I w chwili gdy jego serce pękało na pół, pracowicie zamalowywali ozdobny chodnik na różowo.
Cóż... Zapewne gdyby towarzyszyły temu jakieś normalne okoliczności bawiłby się, brudząc marynarkę najlepiej ze wszystkich.  Ale tak się właśnie składało, że urocza panna młoda, jaką była jego ukochana siostrzyczka, pięć minut temu znikła. Plącząc się w zeznaniach najpierw utrzymywała, iż musi z kimś pogadać... Potem błagała go o pozwolenie jej na chwile samotności.  A w efekcie końcowym wbiegła wraz z suknią i welonem w leśną ścieżynkę. I śladu po niej nie było.
-Spokojnie- mruknął Severin- poszła to i wróci. A zawsze w ostateczności możesz mu jej nie dawać.  Bądź to bądź, to ciągle ten sam Gregor, którym straszyliśmy się ciemnymi nocami.
-Babskie nerwy na ostatni moment- wtrącił się do rozmowy Freitag- zdarza się... Wellinger, czy byłbyś łaskaw nie rozcierać mojego dzieła tyłkiem?
-Chcę już obiad weselny- rozpoczął marudzenie najmłodszy z grupy- w ogóle czemu ona tak się spóźnia? W ciąży jest czy co?
-Greguś chyba by coś o tym wiedział, nie? A ty tylko ploty siejesz. Ludzki strach ją chwycił pajacu. Ciekawe jaki ty będziesz rozluźniony, przyrzekając spać do końca życia tylko z tą jedną jedyną osobą. Aż Ci wtedy fotkę strzelę.
-Zacznijmy od faktu, iż w życiu nie zaproszę Cię na swój ślub Richie. Nie chcę mieć tak obdartych gości... O idzie!
-Moglibyście już wejść do środka? Muszę porozmawiać z Leną jeszcze minutkę- Wanki kochał przyjaciół najbardziej na świecie,  ale w tym momencie nawet im nie mógł zwierzyć się z tego co go gryzie- i błagam nie krzyczcie podczas ceremonii. Ani nie komentujcie sukienek wszystkich kobiet w obrębie dwudziestu metrów.
O ile to przedstawienie w ogóle dojdzie do skutku...

Drewniane drzwi zatrzasnęły się, a chichot z każdą sekundą cichł.
-Co Ty najlepszego odwalasz?- podszedł do siostry i mimo ostrości tych słów, starał się wypowiedzieć je najłagodniejszym tonem, jaki tylko był możliwy.
Brak odzewu.
-Jakieś decyzje?- spróbował jeszcze raz.
-Wszystkie podjęte dawno temu- odparła poprawiając spinki- wchodzimy?
-Mam teraz dwa wyjścia kobieto- skrzyżował ramiona- albo robię aferę, targam Cię siłą do domu i zamykam pod kluczem...
-A ja nienawidzę Cię do końca życia-uzupełniła.
-...Albo zagryzam zęby, wmawiam sobie, iż więzi rodzinne muszą opierać się na zaufaniu i całkiem możliwie pokutuję za to przez długie lata.

Podniósł oczy w górę. Burza zakrywająca czarnymi chmurami piękno Alp zakończyła się przed kilkoma chwilami. Ale ledwie tylko na niebie zdążyła pojawić się tęcza, już natarł na nią kolejny pełen grzmotów masyw. I w końcu kawałek oświetlonej siedmiobarwnym cudem przestrzeni nad ich głowami, pozostał tym jednym jedynym. Broniącym się przed natarciem ciemności ze wszystkich możliwych stron.

Pomyśleć jeszcze tydzień wcześniej zachwycał go fakt, iż ta wariatka wychodzi za Gregora. Bo przecież ona była zawsze silna. Nawet gdy ich rodzice zginęli tragicznie pozbierała się jako pierwsza, otaczając czułą opieką małą i jego samego. Aż tu jakieś cztery lata temu stało się coś złego. Nagle. Pochłonięty treningami nie wychwycił nawet tego momentu. W każdym razie dziewczyna zaczęła płakać po nocach. Budziła się wrzeszcząc, nękana nieustannie jak to mówiła "tym jednym snem". Koszmarem, którego pod żadnym pozorem nie zamierzała mu zdradzić. A czasem znikała. Nieodpowiedzialnie urywała się w bliżej niezdefiniowane miejsce, aby wrócić po weekendzie, a raz nawet po miesiącu.
Dlatego Andi odetchnął z ulgą gdy pojawił się Schlieri. Gość, którego zawsze uważał za idiotę, a który u boku brunetki okazał się stanowić jego bratnią duszę. Obaj bezwzględnie wierzyli w każde jej słowo. Obaj zrobiliby wszystko w jej imię... 

Ten związek zapowiadał się bardzo trwale i stabilnie. Był gotów zaryzykować stwierdzenie, iż Lena przeżywa swoją pierwszą dorosłą, poważną miłość. Pierwszą i - jak wskazywały wszystkie możliwe znaki - tą jedyną. Uspokoiła się chwilowo, zaczęła śmiać. Coraz rzadziej widział ją tęsknie wpatrzoną w jaśniejący ekran komórki.

Wszystko zapowiadało się jak w bajce. W bajce, na jaką jego zdaniem zasługiwała jak nikt inny.
Bo przecież nigdy nie pomyślałby, że kiedykolwiek potrafiłaby kogoś straszliwie skrzywdzić, kogokolwiek.
Bo przecież te jej sny miały być jedynie wytworem buzujących hormonów i niezrozumiałej wyobraźni.Bo przecież kochała faceta, z którym była. A z tym całym cholernym Hayboeckiem - głowę by za to oddał- poza gadkami o pogodzie nie przeprowadziła nawet jednej rzeczowej rozmowy.
No tylko, że trzy dni temu czarodziejski świat runął niczym zamek z piasku. Chryste...Przez jakże przypadkowy szereg wydarzeń.

Mianowicie jego nieszczęsny imiennik zatruł się kebabem z parkingu, zmuszając sztab szkoleniowy do prób udzielenia pierwszej pomocy i odwołania treningu. Głupio mu było patrzeć jak kumpel się błaźni, więc załadował się w samochód i pojechał do domu. Wpadając do salonu, w najbardziej niefortunnym z tragicznych momentów.
Niewinna, mała Lenuś raz na zawsze przestała istnieć.
Choć on ciągle przecież pragnął jej ufać...

Ale cóż...
-Wybieram opcję dwa- odpyskowała bezczelnie- litości Andi. Zakończ już łaskawie to przesłuchanie.
-Wiesz, że ja lubię Gregora, prawda? A gdybym nawet go nie znosił, gdyby był jakimś Słoweńcem czy innym debilem... To i tak kurde, to jest człowiek. Nikt nie zasługuje na bycie zdradzanym trzy dni przed ślubem.
Jasne...Yyyy...Trzy dni i noc przed i przez ostatnie lata... I ogółem tym tokiem myślenia był zdradzany zanim jeszcze pojawił się w jej życiu. Spostrzegawczy jesteś brat, nie ma co.
-Zwyczajnie wyobraziłem sobie, że mnie spotyka coś takiego, jeszcze ze strony, któregoś z chłopaków. I... Tego bólu nie da się zasymulować. Lena, zwyczajnie muszę to wiedzieć.  O co chodzi z Tobą i Michaelem? Wal. Przecież nie wmówisz mi, że pomagał Ci ubrać sukienkę z dobroci serca, akurat będąc z pobliżu. Co on jest? Darmowa służba garderobiana? 
-Skoro trzeba do Ciebie gadać jak do kretyna - zaczęła- wyjaśnię Ci powolutku, punkt po punkcie. Po pierwsze nie śmiej porównywać ich ze sobą i z tą bandą pajaców. Wy jesteście jak bracia, na śmierć za sobą pójdziecie. A oni tylko skaczą w jednym zespole, więc twój argument o świnieniu zbytnio mnie nie przekonał. Po drugie nie mam najmniejszej ochoty spowiadać się z tej historii. Ani przed Tobą, ani przed Gregorem, ani przed nikim. Wreszcie po trzecie, można rzec jestem na odwyku. Zapominam o wszystkim i zależy mi jak cholera na tym małżeństwie.
Na darmowej terapii pourazowej.
I po czwarte dla świętego spokoju braciszku, mogę Ci złożyć przysięgę na własną duszę.
Jeżeli śmieci w błocie mają dla Ciebie jakąś wartość to proszę...

Tupnął nogą i zacisnął pięści, szykując się właśnie do próby sił. Z tym, iż ta próba już dawno się odbyła. I zwyciężyła w niej Lena. Bezapelacyjnie, przez nokaut.
-Zaobrączkujmy mnie wreszcie. Nie zapominaj idioto, że goście czekają- podsumowała spór.
Jakby to było najważniejsze.
                                                        ~~***~~

Piętnaście minut później Wanki wiedział już, iż popełnił błąd. Karygodny i niewybaczalny. Bo resztki wiary wraz z resztkami nadziei opuściły jego umysł gdy porównał sobie tych dwoje stojących z przodu nawy głównej i splatających właśnie prawe dłonie. Austriaka, który wręcz promieniał, nie dbając nawet o fakt, iż jego idealnie dopięta na ostatni guzik koszula z lekka się pomięła. Człowieka zaprzeczającego jakże popularnemu w dzisiejszych czasach poglądowi "ślub, pół roku, no i rozwód".
I siostrę ściskającą mocno kąciki ust. Tak mocno jak w jednoznacznych sytuacjach. Zawsze wtedy, gdy walczyła z samą sobą. Gdy próbowała przeforsować coś na co nie miała ani ochoty, ani zwyczajnej ludzkiej siły.
A jednak wiedziała, że musi to zrobić...

-Jeżeli ktokolwiek zna powód, dla którego Lena Wank i Gregor Schlierenzauer nie mogą zostać małżeństwem, niech wypowie go teraz albo milczy na wieki...-niesamowite echo przeniknęło kościelne ławki, wzbudzając w co po niektórych pragnienie wyznania wszystkich ciążących sekretów.  Pragnienie szczere, aczkolwiek martwe, skwitowane jedynie opuszczeniem oczu w kierunku własnych butów. Bo niestety... Odwaga nie została mianowana królową tego dnia. Jedyną osobą, która zabrała głos był... Wellinger.
-Ejjj- szepnął, gromadząc na sobie dziesiątki spojrzeń pełnych dezaprobaty- czy gdybym teraz podniósł rękę, to byłbym sławny?
-Jasne pokrako- odparł Richard- najwyżej nie dostałbyś tiramisu na deser, skoro ślub by się nie odbył.
-To ja nie chcę był sławny. Wiesz- dokonał niezwykłego odkrycia- w sumie kurczaka też by nie było. A Lena zaraz się poryczy. Znowu powiesz mi, że to normalka?

Normalka.
Szpilki uwierały. Głowa zresztą też. Śliczna panna młoda bała się, iż wory łez pod jej oczami zaraz pękną. I zniszczą makijaż. Wypłyną wraz z jadem zabijającym w kilka minut wszystkich obecnych.
Zastanowiła się ile par stało przed tym ołtarzem, przez całe wieki istnienia drewnianego zabytku. Pewnie musiało ich być z kilkanaście tysięcy. Ale czy była tu kiedyś druga dziewczyna tak zakłamana, tak rozpieprzona? I z takimi wyrzutami sumienia?
Serio chciała pomodlić się o jakiś cud. Z tym, że sterczała przecież teraz w miejscu niczym debil marzący aby wygrać na loterii, na której nie kupił losu. Nie wiedziała kompletnie czym ów cud miałby być. Wygumowaniem z pamięci miłości życia, błędów życia i ogółem wszystkiego czym nie powinno się chwalić?  Plus pokochaniem Gregora z miejsca i wychowaniem z nim dzieci, a potem wnuków? Czy raczej czymś zupełnie odwrotnym? W sumie... On mógłby teraz wstać, przerwać tą niemą ciszę i przekrzyczeć jej strach. A potem z miejsca wzięliby te obrączki, przysięgając sobie, bez żadnych przygotowań "na dobre i na złe".

Żałosne. Aż rzygać się chce.

Przekrzywiła delikatnie kark, poprawiając welon przy twarzy, aby nikt nie mógł dostrzec jak jej wzrok poszukuje blondyna...
A gdy wreszcie ich spojrzenia na sekundę zetknęły się, poczuła jedno.
On się lękał, jeszcze bardziej niż ona.  Oddał jej koszulkę lidera w grze o uleczenie. Koszulkę wcale niepotrzebną. Wbrew temu co gadała ciągle chciałaby jedynie się w niego wtulić. I usłyszeć, iż ich koszmar kiedyś się skończy. Przecież tu nikt nie musiałby nikomu nic wybaczać. Oboje mieli zbyt wiele na koncie...

Oto niedoczekany finał jej destrukcyjnego snu.

Podziwiała własne usta. Gdy cała odpłynęła tylko one potrafiły trzymać się ściśle wytyczonego planu. Otwierać się, rozchylać i zamykać we właściwy sposób. Nie budząc najmniejszych podejrzeń.
-Ogłaszam was mężem i żoną- głos z zewnątrz na dobre wyrwał ją z zaświatów- teraz możesz pocałować pannę młodą.
I rozanielony Schlieri przechylił się do przodu, pieczętując ów cały, nieważny związek.
                        

Dno? Chyba już nie tylko.
To było piekło.
                                     _____________________________________

Męczyłam to nieźle. I wiecie? Widzę setki rzeczy, na które mogę tu pojęczeć ale jedno mi się podoba. Lubię tworzyć popieprzone postaci (hah... niemal tak mocno jak uśmiercać własne bohaterki). I śmieszne... Obiecałam sobie kiedyś, że nigdy nie wrzucę na bloga mojego Schlieriego:p
No to do przerwy maturalnej, mam nadzieję:)
PS. Pod spodem popularna ostatnio na blogach ankieta. Z ciekawości.
Buziaki:*