Bo nadzieja to jest ten ostatni, nieszczęsny, śmieszny żołnierz.
Ten, który nie trzyma już broni w ręku.
Ten, którego nie zdobi ani order, ani złote ozdóbki na ramieniu.
On jest brudny.
Niemy.
Dosłownie obdarty ze wszystkiego.
Nie jadł i nie pił od wielu dni.
Karmi się każdą kropelką deszczu i owocem zanużonym w błocie.
I nie towarzyszy mu żaden towarzysz niedoli. Wszyscy uciekli.
Dowództwo już dawno poddało tą beznadzieją walkę.
Przeciwnik zajął teren.
A to jedno marne istnienie pozostało na posterunku...
~~***~~
08.11.2014
Przyciemnione żaluzje zaskrzypiały lekko, gdy długi, zgrabny palec przejechał po nich brutalnym szybkim ruchem. Smukła ręka nie zamierzała mieć litości dla dużej, okiennej szyby, osłanianej przez metal. Wręcz przeciwnie, marzyła aby wbić się w nią z całą, tkwiącą w drobnym ciele brutalnością. Aby kosztem rozwalonej skóry i głębokich ran na zaróżowionych policzkach, wydostać się na zewnątrz. Inne zewnątrz.
Nie mały taras, z nieszczęsną, pozbawioną gustu, żywą choinką ustawioną pośrodku. Tylko świat. Lepszy świat, w którym nie trzeba pluć innym w twarz, aby zachować własną osobowość. I w którym ludzkie serca są wolne... Od nienawiści? Nie, to by jak dla niej było zbyt proste.
Od miłości.
Lena czuła jakby na jej głowę zwaliła się właśnie wielka, spruchniała gałąź. Kłoda dawno poddana już destrukcyjnemu działaniu deszczu, czasu i przestrzeni.
Bezużyteczna kupka drewna, gotowa do obumarcia, do stania się częścią ziemi.
I ta właśnie kupka pociągnęła ją za sobą. Przycisnęła do podłoża, wręcz wgniatając. Zmieniając w glebę, odbierając wszelką radość i pieprzoną nadzieję.
A może raczej ona sama je sobie odebrała? W końcu któż, będący jeszcze przy zdrowych zmysłach, biega nocą, w oparach mgły po gęstym lesie, gdy panuje nieprzejednana burza? Gdy z drzew lecą setki konarów?
Kto świadomie prowadzi życie, które tak właśnie można opisać za pomocą alegorii i metafor?
Kretynka? Cóż...Wręcz szmaciana kretynka.
Jej żebra rozsadzał ból. Skronie i czubki palców pulsowały jak oszalałe. Niezrozumiała autoagresja, której podobno musi doświadczyć w życiu każdy z nas, zawładnęła nią całą, nie pozwalając już na ani jeden normalny, przemyślany ruch.
Gdy na schodach zabrzmiał cichutki dźwięk kroków, delikatnie westchnęła. Przez sekundę marzyła o mężczyźnie. O mężczyźnie, który podszedłby do niej od tyłu, przyniósł jakaś żałosną, ciepłą kawę i rozmasował zaciśnięte nerwowo mięśnie karku. O kimś, kto wreszcie byłby tylko jeden, jedyny i niezastąpiony. Kto rozwiałby wszelkie wątpliwości, rozgrzeszył z wszystkich przewinień.
Najlepiej o proporcjonalnej, wyważonej mieszance ich dwóch. Spajającej w jednym ciele wszystko co kochała i wszystko czego nienawidziła.
Ale tym razem to był tylko jej brat. Poczciwy starszy braciszek, nakładający właśnie na głowę zbyt wielką, zieloną czapkę.
-Młoda śpi- szepnął- gdyby jej znowu skoczyła gorączka zostawiłem Ci tabletki na stole. Natomiast numer do lekarza...
-Jest zapisany na lodówce- wysiliła się na uśmiech, jednocześnie smarując uporczywie usta bezbarwnym błyszczykiem- wszystko co jest ważne w twoim domu, musi być na lodówce.
-Lenuś- usiadł na moment na oparciu kanapy- nie udawaj wesołej. Przy mnie nie musisz odstawiać teatru. Tracisz tylko cenny czas.
Taka była prawda. Ich niepowtarzalną więź może zatruły ostatnie lata, ostatnie miesiące. Może absurd brunetki, jej kompletny brak lojalności doprowadzały go do szału, przebijały na wylot. Ale zwyczajnie była przecież jego małą siostrzyczką. I nawet gdyby zdecydowała się wybrać do szkoły aktorskiej, gdyby osiągnęła perfekcję w grze, jego by nie zwiodła.
Niestety.
-To co stało się w Klingenthal było niedopuszczalne- zaczął raz jeszcze- zdajesz sobie sprawę, iż położyłem już kreskę na tym, całym trójkącie. Poddałem się, bo nie dam rady przemówić Ci do rozsądku. Choć wyobrażasz sobie jak to mnie boli. Jak boli patrzenie w ufne oczy twojego męża, który uważa Cię za ósmy cud świata, a na dodatek jest moim kumplem, może nie najbliższym... Lecz jednak. Ale zaciąganie do łóżka ledwie sobie znanych skoczków nie rozwiąże...
Wiedziała.
Wiedziała, że mógł to sobie odwlekać od miesiąca, tak mu nawet było lepiej. Ale doskonale był świadom, jak w akcie desperacji "uczciła" sobie zakończenie zmagań na igielicie. I z kim...
-Andreas- jęknęła- przecież ja nie mam romansu z tym chłopaczkiem. To była jedna, dość dziwna, a jeszcze bardziej głupia nocna przygoda. Trochę mnie poniosło, a potem wyryczałam się w klatę obcego człowieka. Tyle. I przysięgam, taki numer zdarzył mi się wtedy po raz pierwszy...
-Nie dodasz, że ostatni?- trafił celnie nawet nie czekając na odpowiedź.
Dlaczego? Pytania retoryczne mają to do siebie, iż najczęściej rzuca się je w pustą przestrzeń. Usłyszenie tego co już wiemy może nas tylko dodatkowo pokaleczyć. Bo jeszcze bardziej utwierdzimy się w czarnych, trudnych myślach...
-Boże- zacisnęła dłonie w pozie obronnej- zresztą on poznał ostatnio jakąś dziewczynę, gadał jakoby był w niej zakochany po uszy...Więc z całą pewnością, nadejście poranka zakończyło definitywnie owo dziwaczne zdarzenie. A więcej małolatów nie zaliczę. Możesz być spokojny o waszego Wellingera.
-To nie jest śmieszne- skalkulował sucho- zresztą dobrze wiesz, że ów wybryk stanowi jedynie kroplę w morzu. Lena- potrząsnął nią- masz u boku gościa, który Ci nieba przychyli, który za tobą w ogień skoczy, a ty demolujesz własną tożsamość w imię jakiegoś nieokrzesanego, pustego...
-Nie mów tak o nim- zrzuciła bezceremonialnie jego rękę- mam dwadzieścia cztery lata, wiem dokąd dążę. Zresztą ty go nie znasz. Widzisz w nim jedynie gnoja, bo chcesz w nim widzieć jedynie gnoja. A takie sytuacje nigdy nie są winą jednej osoby, to są poglądy godne tępego przedszkolaczka. Żyjesz schematami Andi. Na boku- zgrabnym ruchem poprawiła mu marynarkę- twoja piękność na Ciebie czeka o ile mnie pamięć nie myli. Chyba nie chcesz się spóźnić?
Po raz kolejny musiał się poddać.
Chciał ją jeszcze mocno przytulić. Bardzo mocno. Chciał powiedzieć, że będzie ją zawsze kochał tak szaleńczo , jak wtedy gdy byli dziećmi. I nawet jeśli wywoła stokroć gorsze nieszczęścia, to jego przywiązanie się nie zmieni. Ale jakoś stwierdził, iż po takiej rozmowie czułość braterska tylko ją rozjuszy. Iż można z tym poczekać do rana, do czasu gdy wróci do domu wypoczęty, po uroczych chwilach spędzonych z ukochaną narzeczoną.
Gdyby tylko wiedział, co stanie się pod jego nieobecność...
Gdyby jakaś łaskawa wróżka zechciała mu się objawić w tamtej chwili.
-Jednego mi żal wariatko- westchnął jeszcze. Żal mi, że nie mogę Ci przywalić, tak jak wtedy gdy wkurzałaś mnie jako mała dziewczynka o pulchnej twarzyczce. Albo najlepiej zamknąć Cię w garażu.
-Idź już kretynie- parsknęła- trzy sekundy i nie widzę tego wielkiego łba.
Po wyjściu Wanka, Lena niedbale przymknęła drzwi, zajrzała do siostry, po czym zamknęła się w łazience.
Ściągnięta koszulka i strumień wody puszczony prosto w twarz, były najlepszym lekarstwem na emocjonalne rozdarcie. Choć może nie do końca. Może zbytno przypominały jej o tych wszystkich chwilach stanowiących najwstydliwsze z malutkich, intymnych sekretów.
O ślepym, nielogicznym okresie, gdy pożądanie było silniejsze od wszystkiego co przypomina zdrowy rozsądek, a górnolotne obietnice, wraz ze świętymi przysięgami leciały w kąt, idealnie współgrając z nikomu niepotrzebnymi elementami garderoby.
Przypominały o niej i o nim.
Zanurzyła się w wannie, chwytając wodę w usta i wyrzucając ją przed siebie. Żółta, dość ostra gąbka rozprowadzała powoli po jej skórze balsam truskawkowy. Czasem drapała zbyt mocno, pozostawiała małe, krwawe dziurki.
Jaka szkoda, że tymi dziurkami nie może wypłynąć wszystko co złe, nikczemne czy zakłamane.
Że nie da się wyjść z błahej kąpieli równie białym, niewinnym i czystym jak własne ciało.
Że tak często najpierw się deklaruje, a potem dopiero wybiera.
Że aż trzech rzeczy na tym świecie nie da się ukryć.
Ciepła, chłodu i miłości.
Zastygła w bezruchu, niczym postać z perfekcyjnego, idealnego obrazu.Jej serce zwyczajnie zamarzło. Rysy może i były gładkie, nienaruszone. Ale były też już nie do odwrócenia. Uwiązane na płótnie, sprzedane, wywieszone w muzeum.
Rzeczywistość przedstawiała się bóleśnie. To ostatnie wydarzenia, a nie dzieciństwo i wszystkie jego traumy, ani nawet przymusowy okres dojrzewania sprawiły, iż straciła zdolność do przenoszenia się w przestrzeń ideału. Nawet wyobraźnia, która kształtowała jej alternatywne ego, nie była już perfekcyjna. Zbyt dużo widziała w niej złego.
Jak to dobrze, że przynajmniej ta woda jest ciepła...
~~***~~
miesiąc wcześniej
Klingenthal
zakończenie Summer Grand Prix
-Duszno...
Czerwone wino drobnym strumykiem rozlało się po jasnej hotelowej pościeli. Woń, którą roztaczało nie była może najmocniejsza, czy zapierająca dech w piersiach... Ale przy kotłujących się nerwach i splątanych ciałach w zupełności wystarczyła. Do wywołania szaleńczego ataku bólu.
Bardzo specyficznego gatunku kołatania serca.
-Cholernie duszno. Powietrza...
Delikatny jęk przeszył przestrzeń, przywracając chłopakowi, leżącemu na rozgrzanym prześcieradle ostatnie fragmenty utraconego kilka godzin wcześniej rozumu. Oparł się na łokciach, po czym zakrył pośpiesznie kołdrą, czując rumieniące się policzki i niemy wstyd.
Towarzysząca mu istota z pewnością miała w sobie to magiczne, niewypowiedziane "ja". Jednak nie była jedną z dziewczyn, które zapierały mu dech w piersiach na ulicy, podczas czułych randek, czy też między stronnicami kolorowych gazet.
Wręcz na odwrót, czuł wobec niej coś w rodzaju respektu. Albo mówiąc szczerze nawet strachu. I był święcie przekonany, że gdyby nie przeklęty alkohol nie tknąłby jej małym palcem.
Nawet by się do niej nie zbliżył...
A tymczasem była na wyciągnięcie ręki. I dzięki Bogu właśnie założyła szlafrok.
-Ty też nie wyglądasz na zachwyconego- skomentowała ostrożnie, otwierając okno i łapczywie pochłaniając podmuchy październikowego wiatru.
-Nie wiedziałem, że jesteś Leną. Tą Leną- wyraźnie zaakcentował ostatnie słowa.
-Chyba tak się nazywałam- mruknąła zadumana- Ale imię jest sprawą względną- dodała po chwili, dobierając się łapczywie do butelki wody.
Musiała rozładować emocje.
Musiała zamknąć się na uczucia.
Musiała ukatrupić w swoim mózgu neurony, odpowiedzialne za świadomość istnienia pewnych jasnych włosów i popękanych kącików ust.
Albo obrączki...
I zupełnie przypadkowe wykorzystanie pierwszego, lepszego, słabego egzemplarza płci męskiej na sekundę jej pomogło...
Bo pomogło przecież?
-Nie robię takich rzeczy, z reguły- młody sportowiec głupkowatym ruchem zrzucił butelkę po trunku na podłogę, przerywając Niemce próbę usprawiedliwienia własnej głupoty.
-Rzeczy?- pogarda w jej głosie stała się obłudna, już nawet dla niej samej.
-Nie sypiam z kobietami, których nie znam- zaczął- nie sypiam z siostrami skoczków. A z ich żonami... Boże, nie ruszam niczyich żon. Złamałem wszystkie swoje reguły na jeden raz...
-A kochanki innych skoczków ruszasz?
-Ty sobie chyba żartujesz, prawda?- zaprzeczył jej słowom zanim jeszcze zdecydowała się na jakikolwiek gest niewerbalny.
-Ehh, skoro tak uważasz... Pozbawię Cię wszyściutkich wyrzutów sumienia. Kilkoma zdaniami. Usłyszysz kim naprawdę jest siostrzyczka Wanka, którą on sam wychwala pod niebiosa, na każdym kroku.
Opadła na brzeg materaca, zaciskając dłonie między drewnianymi deskami.
I zaczęła płakać jak dziecko.
-Domyślasz się o kogo mi chodzi?- parę minut później uspokoiła się z lekka, przerywając kłopotliwe milczenie.
Chyba nie chciał się domyślić...
-Gdy... Kilkadziesiąt minut temu, gdy było Ci dobrze to... Zwracałaś się do mnie pewnym imieniem- na bieżąco czuł się kretyńsko z każdym wyrazem, który opuszczał jego usta- i niby kilku zawodników nosi to imię, ale... Całe twoje zachowanie zbyt pasuje do jednej osoby...
-Serio?- spuściła swoje wielkie oczy, kręcąc coraz bardziej ugniatającą jej palec złotą obręczą- jestem aż tak żałosna? Zresztą co tu gadać... Stwierdziliśmy kiedyś, zamknięci w jakimś boksie po treningu, że oboje zachowujemy się równie do dupy.
Ogólnie...- w tym momencie rozmawiała już bardziej z własną duszą, niż z przerażonym chłopaczkiem- wszystko jest do dupy. Wmawiałam sobie, że robię mu na złość, że krzywdzę go moim ślubem, tak jak on krzywdził mnie każdą zdradą i kolejną zdobyczą. Każdą deklaracją, zaprzeczającą istnieniu uczuć wyższych.
Łudziłam się, że spędzę z nim namiętne chwile, a gdy wstanie poranek, przysięgnę wierność innemu, patrząc prosto w jego oczy. Z tym, że to nie wypaliło... Bo on ciągle istniał, ślub był coraz bliżej, a dalej się spotykaliśmy i to nie na kawie... A potem...Ten mój nieszczęsny mąż, który miał stanowić tylko kartę przetargową w chorej grze... Był na to zbyt dobry, albo chciał na takiego wyglądać, sama nie wiem. Ale zaczęłam się obawiać, że staje mi się coraz bliższy. I już nie wiedziałam co mam wybrać, które drzwi zamknąć za sobą, a które uczynić progiem do prawdziwego, dobrego domu.
Aż wreszcie doszłam do jedynego, słusznego wniosku. Morderczego...
-Tak...?- jeżeli ta opowieść miała przekonać go, iż owa niechciana noc, nie była niczym złym, to wywołała jedynie odwrotny efekt.
-Ja nie kocham żadnego z nich. Miłość jest czymś zbyt czystym, zbyt ufnym, zbyt pozbawionym egoizmu. Egoiści nie potrafią czuć, to dla nich tandetne... A prawda o sobie naprawdę bardzo boli, zwłaszcza tak dobitnie ujęta prawda... - parsknęła sztucznym śmiechem- Więc sobie tkwimy w tym trójkącie.
Nie umiała popłakać się ponownie.
Siedziała z trupią miną, zwijając długie kosmyki w kok i chłonąc nadchodzący deszczowy świt.
Wyznanie swoich błędów, bywa czasem dobrodziejstwem dla duszy. Uspokaja natarczywą moralność i pozwala, powolutku zacząć się kierować w stronę opuszczonej, właściwej ścieżki.
Ale dla Leny stanowiło ono jedynie burzę. Wyładowanie elektyczne walczących ze sobą gradowych chmur, równie niebezpieczne przed swoim rozpoczęciem, jak i już po zakończeniu.
Chyba pogubiła się za bardzo...
A on towarzyszył jej niczym skruszony winowajca, którym w sumie prawie wcale nie był.
I niczym dogłębnie analizujący jej osobowość psycholog, na którego nadawał się jeszcze mniej...
Są lmomenty, którzy splatają Cię z czymś zupełnym przypadkiem.
Bezbolesną nicią, która jakiś czas nie zabrania Ci latać, nie podcina skrzydeł.
Ale gdy już się objawi...
Uczyni Cię kluczowym elementem, brakującym puzzlem...
(Ciebie i innych Tobie podobnych.)
W historii, z którą nie chciałeś mieć nic wspólnego.
NIGDY.
Wreszcie wstał dzień.
~~***~~
Z błogostanu wyrwał ją zgrzyt. Głuchy, ślepy i niemy dźwięk czyiś stóp i dłoni, proszący o jej obecność. Pośpiesznie usiadła na drewnianym krześle i sięgnęła po szlafrok. Wbiła szczotkę w splątany, ciemny lok, po czym zrezygnowana wybiegła na korytarz, nie bacząc na kołtuny osadzające się nad wysokim czołem.
Początkowo myślała, iż to chora siostra obudziła się, spadła z łóżka i prosi ją o pomoc. A ona jak zawsze straciła kontakt z rzeczywistością, pogrążając się w świecie chorych myśli i zawiedzionych miłości.
Ale szybko zrozumiała, zgrzyt dobiegał z dołu. Ktoś siedział na kanapie w salonie.
Nie lubiła ganiać boso. Tylko dlatego w środku nocy, na mokruteńkie stopy wcisnęła cieniutkie szpilki Tamary. Tak wąskie i tak wysokie, że ciężko jej było utrzymać w nich równowagę.
Być może to zadecydowało o wszystkim.
Zsunięcie się po poręczy.
Mrok, który schował się za szafą, aby bestialsko wyskoczyć w najgorszym możliwym momencie.
Tysiące zimnych, trwających ułamek nanosekundy spojrzeń.
Jedno "Lena, jak mogłaś", wyrzucone w powietrze niczym niosący śmierć strzał z pistoletu.
Nadmiar emocji, kotłujące się serca.
Jej zaskoczona mina, potraktowane jadem wargi nieumiejące przeprosić.
Zupełnie niepotrzebna szarpanina, w której nie było ani przestępcy, ani ofiary.
Cisza.
Wreszcie trzask tego nieszczęsnego, przypadkowego obcasa. Balast i równia pochyła.
Głośny krzyk i skroń bezradnie uderzająca o kamienny kant wesoło tętniącego kominka.
Pieprzony los, który jak sama nazwa wskazuje losuje.
Nie wybiera.
Może gdy jesteśmy straszliwie okrutni dla innych po części jesteśmy altruistami?
Mniej ludzi, będzie rozdzierać szaty, wyrywać włosy z głowy i odmawiać sobie jedzenia, gdy nas zabraknie.
Ale tym najbliższym, najszczerzej kochającym, tym którzy nie robią sobie z własnej tragedii medialnego show nawet to nie pomoże.
Oni za zamkniętymi drzwiami i tak będą szlochać w poduszkę.
Z miłości i wdzięczności.
Zabawne jak świat patrzy na Ciebie, kiedy już nie żyjesz...
______________________
Miało leżeć do końca sezonu. Ale chyba nie będzie, niestety bo idealnie się zlewa z moim obecnym nastrojem. I miało się zacząć zupełnie inną sceną, bardziej ludzką, ale stwierdziłam, że może to lepsze na sam początek, żeby ułożyć sytuację.
Choć nadal nie jestem pewna siebie w tych klimatach;p
Buziaki Skarby i dziękuję za obecność, za każde słówko bo to naprawdę wiele znaczy<3
Jezu...
OdpowiedzUsuńZaczynam pisać ten komentarz po raz któryś z kolei i za każdym razem skreślam początek. Jakos nie wiem co napisać.
Ale dobra, juz jakos się ogarniam i probuje zebrać to wszystko w logiczną (Haha) całość.
No to początek. Te wszystkie metafory, które opisują stan, w ktorym znajdowała sie bohaterka. Za każdym razem jestem pod takim samym wrażeniem tego, jak Ty to wszystko dobierasz w słowa i określenia.
Potem ta rozmowa z bratem. Naprawde nie wyobrażam sobie nikogo innego na miejscu wyrozumiałego braciszka Wanka. On po prostu pasuje tam idealnie, zreszta mowilam Ci juz.
Co do innych bohaterów, to niby konkretów nie podałaś, ale po naszej rozmowie i własnej dedukcji (czyli tak naprawde tylko po naszej rozmowie :p) zaczęłam sobie układać to w całość.
I... O moj Boze, nie mow, ze tą osobą, ktora była w mieszkaniu tego feralnego wieczora był ten niewinny pan policjant ze swoim oryginalnym uśmiechem. Przeciez on jest takim dobrym chłopcem, a teraz wyrzuty sumienia beda go dręczyły.
No, ale to tylko moje przypuszczenia.
Wracając do Leny. Współczuje jej. Po prostu szczerze jej współczuję, ze wplątała się w ten cały trojkąt niestety nie-miłosny. Chociaz moze to nawet jakis czworokąt był... Jesli liczyć tego biedaka z nocy w Klingenthal. Dlaczego nie moge skojarzyć kim on jest?
No ale przez te wydarzenia widać, ze Lena była bardzo zagubiona, czasami nie myślała racjonalnie i niestety, nie patrzyła na uczucia innych.
Ale miała wokół siebie kochających ludzi, którzy skoczyliby za nią w ogień.
Dobra, znowu zaczynam pisać trzy po trzy, jesli doszukasz sie sensu w moim komentarzu, to bedziesz wielka.
Tfu.
Ty juz jestes wielka.
Kocham bardzo, bardzo <333
Znów sprawiasz, że po prostu brak mi słów. Z zachwytu, ze zdziwienia, z poczucia całkowitego pokonania mnie kłębiącymi się tutaj tajemnicami.
OdpowiedzUsuńPo raz kolejny (to już chyba standard w moich komentarzach odnośnie Twojej twórczości) czarujesz wspaniałymi opisami i po prostu bajecznymi metaforami. Za każdym razem jestem po prostu zachwycona, kiedy tak przedstawiasz nam pewne sprawy. Nie dosłownie, nie na siłę, tylko tak, żebyśmy sami do tego doszli, idąc śladami Twoich skojarzeń, a czasem może uformowali swoje własne wnioski, Kocham to w Twojej twórczości.
Czuję też, że w obliczu tego rozdziału, powinnam cofnąć się do prologu i przeczytać go jeszcze raz - bo pamiętam, że pomyślałam sobie wówczas, że jej śmierć była winą męża, że on był zły, może znęcał się nad nią, albo coś takiego... teraz jednak rozumiem, że było zupełnie inaczej. Choć tak naprawdę wciąż nie wiem jak, ale to za chwilę - obawiam się jednak, że przeczytanie go z myślą, że narratorem jest Wanki... nie, przerosłoby mnie to. Nie wiem czemu, ale myślałam, że bratem będzie Welli (młodszym, a jednak przejmującym rolę dorosłego), a tutaj mój kochany Wankuś. Pęknie mi serce jak nic. Już chciało pękać, jak on myślał o tym, że porozmawia z siostrą następnego dnia, po spotkaniu z narzeczoną (Wanki, słońce, twoja tajna żona własnie poczuła się zazdrosna) tymczasem narrator dał nam delikatnie do zrozumienia, że tej rozmowy już nie będzie, że tragedia stanie się tej nocy.
Właśnie - tragedia. Bo ten przybysz chyba wcale nie chciał zabić panienki Wank, prawda? To był wypadek, szarpanina, ale nie morderstwo... tzn to był wypadek w szarpaninie, bardziej chodzi mi o intencje tego osobnika - przybył tam z zamiarem kłótni, czy jednak skrzywdzenia dziewczyny? Mam nadzieję, że to to pierwsze.
Nie mam tylko zielonego pojęcia, kto to. Mąż czy ten drugi osobnik? No i w ogóle nie mam pomysłu, kto mógłby być tymi panami.
Na męża chyba jestem skłonna obstawiać Severina. Natomiast na tego drugiego pana... Anders? Ma mieć popularne w skocznym świecie imię, to by pasowało idealnie. Ewentualnie Andreas, Andreasów też jest dużo. Na początku myślałam, że to Freitag, ale Richi jest tylko jeden. Stawiam więc mimo wszystko na Fannemela. Na dzieciaka natomiast nei mam zupełnie tropów. Może Forgfang? Tande? Klimek? Zastanawia mnie też jego rola w tym wszystkim.
W ogóle bardzo mnie tutaj wszystko ciekawi, bo niby czegoś się dowiadujemy - że Lena wplątała się w nieciekawy trójkąt. Miłosny, a może i tutaj będziemy mieć drugie dno? Nie mam pojęcia, ani pomysłu; że postanowiła pocieszyć się w ramionach przypadkowego, małoletniego skoczka i raczej nie należała do grzecznych, poukładanych dziewczynek; że mąż nie był tym złym, który doprowadził do śmierci żony (chyba, a przynajmniej nie w taki sposób jak sądziłam) - dalej jednak mam wrażenie, że więcej mamy tu tajemnic i zagadek, niż tych informacji i odkrytych kart.
Dlatego ciesze się, że zdecydowałaś się nie trzymać nas w niepewności do końca sezonu, ale ponieważ jeszcze bardziej rozbudziłaś apetyty i ciekawość, to mam nadzieję, że dwójka pojawi się dość niedługo, bo inaczej padnę z niecierpliwości. Ja chcę wiedzieć, co się tutaj będzie działo! Nawet kosztem krwawiącego przez Wanka serca.
Życzę zatem dużo weny i czekam na nowy rozdział.
Wiesz, mogłabyś przestać być takim cholernym geniuszem, to by mi ułatwiło pisanie komentarzy. Pogrążam się w pisarskiej beznadziei, a przy Twoim geniuszu się czuję mniejsza niż jestem i nawet eposiku pochwalnego sklecić nie umiem. :(
OdpowiedzUsuńW każdym razie, ja przepadłam. Zakochałam się w tym na amen i Ty sobie narzekaj, Ty sobie marudź, mnie to już w ogóle nie ruszę, mogę Cię skrzyczeć jak chcesz. No i przytulić też. Chociaż to Ty powinnaś przytulać mnie po tym, co ja tu czytam. Przeczytałam z dziesięć razy i dalej nie umiem na spokojnie. Ale się postaram, w końcu wczoraj cały dzień z matmą, więc może coś wyjdzie.
O nadziei to Ty zawsze tak trafnie piszesz, ale tutaj to jednak trochę inaczej. Bo i ta nadzieja jest inna. Trudno się nawet do tego odnieść, bo ten początek jest taki trochę nawet brutalny. Po prostu od razu się czuję, że w tym wypadku nadzieja nie jest ukojeniem, że tak naprawdę walka jest z góry przegrana i ta nadzieja tli się tylko dla zasady.
Lena jest taką moją bohaterką. I pewnie będę to powtarzać za każdym razem, bo w niej jest coś takiego, co mnie przenika do głębi. Jest taka... Prawdziwa. Po prostu prawdziwa. Zagubiona w świecie, któremu wypowiedziała wojnę, choć chyba od początku czuła, że przegra, bo życie to dużo silniejszy przeciwnik. A jednak nie mogę się pozbyć wrażenia, że żyjąc na bakier ze światem, żyła też na bakier z samą sobą. Bo przecież pragnęła tego jednego jedynego. Nawet jeśli chciała połączenia ich dwóch, to chyba chodziło tak naprawdę o tego drugiego. Wystarczyłoby żeby on zwracał na nią uwagę w taki sposób jak jej mąż. Może taka prawdziwa miłość była w stanie ją naprawić, naprawić jej świat. Skoro tak bardzo chciała od niej uciec, to chyba właśnie dlatego, że doskonale wiedziała, że to jedyne lekarstwo. Lekarstwo, które zamiast leczyć, ją wyniszczało.
Wanki tak bardzo chciałby jej pomóc, a jednak... Chyba naprawdę za mało jej z siebie dawał. Pozwalał jej udawać, grał w jej grę, choć przeszkadzała mu ta nieszczerość między nimi, nie zdobył się na to, by nią wstrząsną, by wydobyć ją spośród ułudy jaką wokół siebie stworzyła.
No i ta noc... Niby przypadkowy facet, ale jakoś mam wrażenie, że ta noc nie jest tak całkowicie pozbawiona znaczenia. Nawet ja próbuję pominąć to wyznanie, to nadal coś mnie niepokoi. Mam wrażenie, że coś przegapiam.
No ale nie udaję dłuzej mądrej, lepiej wrócę do matmy. A ponieważ teraz jestem na bieżąco z komentarzami u Ciebie, to bardzo chętnie przeczytam jakieś cudo. <3333