" Did you try to live on your own?
When you burned down the house and home?
Did you stand too close to the fire?
Like a liar looking for forgiveness from a stone"
Siedzieliśmy na pustym peronie, bawiąc się w namaczanie chodnika jesiennym deszczem. Pustymi, martwymi kroplami zanieczyszczeń. I wbrew wszelkim pozorom, było nam całkiem dobrze.
Pasowaliśmy.
Pasowaliśmy do śmieci, zardzewiałych puszek oraz wulgarnych napisów na ławkach.
Do wyrazistych przekleństw, wyskakujących z naszych ust, odbijających się od brudnych ścian i wracających w najgłębsze zakamarki serc.
Do wygłodzonych leśnych zwierząt, wałęsających się to tu to tam. Dzikich stworzeń, gotowych aby porozrywać swoich towarzyszy na strzępy.
Zwyczajnie.
Z uśmiechem na gębach, których nie sposób nazwać twarzami. Bez skrupułów, bez wspomnień, bez najmniejszej wdzięczności.
Straszne porównanie, nieprawdaż? Mrozi mnie troszeczkę. Przecież takie zwierzęta podobno nie mają duszy. Nie mają wewnętrznego świata, niewidzialnego dla oczu, ani niesłyszalnego dla uszu. Podążają za ślepym, ustalonym w toku ewolucji instynktem.
Mają uciekać - uciekną.
Mają walczyć - zawalczą do ostatniej kropli krwi.
Mają przemierzyć kontynent - zatrzymać je może tylko śmierć.
Ale w przeciwieństwie do nas, nie poniosą za to konsekwencji. Takie już są, nikt nie podarował im w prezencie wolnej woli.
Ludzie stoją nad nimi, władają ich drobnym światem i ułudnym bezpieczeństwem.
Różnice wydają się być wielkie.
Co nie zmienia faktu, że czuję się teraz jak zwierzę.
Z jej powodu. Wyłącznie z niego.
~~***~~
18.05.2014
Gdy tylko otworzył oczy, zapytał sam siebie dlaczego Lena musi tak pachnieć. Dlaczego miesza gruszkową odżywkę do włosów z najmocniejszymi perfumami, jakie kiedykolwiek miał okazję czuć.
Dlaczego zawsze na ich "randki" używa tej purpurowej szminki, której on nie może zetrzeć potem z własnych mebli, ust czy policzków.
Dlaczego sprawia, że jej zapach, dotyk i smak łażą za nim jak nieszczęsne cienie. Nawet wtedy gdy nie ma jej obok, a on zajęty innymi, o wiele mniej skomplikowanymi sprawami, nie chce wcale o niej myśleć.
Pieprzona królewna.
Westchnął ciężko, przyjmując minę cierpiętnika i kontemplując w małym lusterku ślady nieprzespanej nocy, po czym przesunął wzrok w jej kierunku. Kończyła właśnie poranną jogę. Siedziała na dywanie, do połowy ubrana, patrząc na niego niemym wyrazem twarzy.
Niestety, piękną ją nazwać musiał.
(No cóż... Ale nikt mu nie każe tego wyznawać. Lepsze słowa cisną się na usta.)
-Chcesz mi powiedzieć, że jeszcze godzinę dla mnie masz?- uśmiechnął się szeroko, chwytając za ramiączko jej koszulki.
-Cóż-udała, że się zastanawia- osiemnasty maja jest, jadę do kosmetyczki.
-Kosmetyczki mówisz? Ważna ta kosmetyczka?- dublował jej wypowiedzi, starając się zachować spokój, próbując zrobić dobrą minę do złej gry.
-Seks się skończył- rzuciła na odczepnego- więc nie musisz się szczerzyć. Nie pasuje Ci to w żadnych innych okolicznościach. A ja, jeśli naprawdę twój wielce pojemny mózg tego nie zakodował, wychodzę popołudniu za mąż.
-Dobra- wyciągnął bezradnie rece- pogadajmy na poważnie.
Poczuł chłód w klatce piersiowej, gdy jego uniesione w stronę górnych rzęs tęczówki, nie wywarły na niej żadego wrażenia.
Widać nadszedł czas na mocniejsze chwyty.
-Leno Wank, przecież ty go wcale nie kochasz... Przecież...
Jesteś moja- chciał dopowiedzieć.
-Nie wierzę- miętowa guma do żucia, aż ugrzęzła jej w gardle- pan doskonały splugawił swoje usta odpowiednikiem słowem "miłość". Jak się czujesz, po czymś tak tandetnym? Z wielką przyjemnością posłucham wyznania upadłego herosa...
-Spójrzmy prawdzie w oczy- zignorował jej atak- Jesteś zbyt delikatna, nie stać Cię na tak nielogiczny, ślepy krok. Więc lepiej zrezygnuj z tej farsy teraz, a nie w kościele. Warto zadręczać dwieście osób?
-Nie wiem czy ktoś poza tobą, jest w stanie nazwać ślub jednej z największych gwiazd skoków farsą, ale to szczegół- szepnęła cmokając go w czoło.
-Dziewczyno...
-Co? Staram się Cię zapamiętać, co do jednej fałszywej rysy. Bo tak się składa, że cokolwiek na tym cholernym świecie się jeszcze wydarzy, następnym mężczyzną, którego pocałuję, z całą pewnością nie będziesz ty.
Wprawiła go w szok. Aż przestał wpatrywać się w swoje oblicze w szklanej szybie.
Ale to był dopiero pierwszy z wielu ciosów.
- Jesteś cudownym sposobem na wieczór panieński- zaczęła powolnymi ruchami pakować torebkę, sącząc swoje słowa, niczym przez jakiś lejek- jak któraś moja znajoma będzie wychodzić za mąż, to Cię polecę, z pewnością. A teraz pozostaje mi dyplomatycznie trzasnąć drzwiami i pozostawić twój szanowny, austriacki tyłek z dylematem, z kim spędzi kolejną noc.
Zemsta ma to do siebie. Przez pierwsze kilka kęsów smakuje idealnie, jest jak balsam na serce. Ale to żadna przyjaciółka. To zdradziecka czarna świnia.
W dzień przytula zagubioną duszę do serca, aby w nocy wbić jej nóż w plecy.
~~***~~
Lena...
Kobieta idealna, bądź morderca perwekcyjny. Do wyboru, do koloru.
Mała dziewczynka, którą bawiłem się, wydając okrzyki radości na cześć każdej z wbijanych jej szpileczek.
Ale, która w końcu przejęła inicjatywę. I w gruncie rzeczy wyglądała na szczęśliwą, gdy kląłem na cały głos, rozwalając sobie pięści o ścianę.
Raz szła górą, a raz dołem. Czasem wyobrażałem sobie, że wszystkie siły dobra i zła, wiszące nad wszechświatem gromadzą się, aby dyskutować, po której właściwie jest stronie. Bo ona nie miała najmniejszego zamiaru określenia swojej przynależności.
Była po prostu przeciwniczką konwenansów. Chciała istnieć po swojemu, a ja w jakimś sensie mogłem się z całym swoim egocentryzmem do tego przydać.
Niekiedy wydawała się biała, skulona, delikatna i cicha. Unosiła mnie i sprawiała, że przez moment nie pamiętałem kim jestem. Przywracała radość i specyficzny rodzaj ukojenia. Ale właśnie w tym stadium niewinności stanowiła najwierniejszą towarzyszkę w krainie brudnych namiętności.
Uparłem się, iż nie mogę jej pokochać. Byłem gotów na spędzenie z nią całego życia.
Ale kochać nie chciałem. Deklaracje wydawały się takie nierozważne. Ograniczały kiepsko zdefiniowaną wolność. A ja lubiłem robić dokładnie to co mi się podoba w danej chwili.
I wręcz wielbiłem jej absurdy.
Choć akurat ten trójkąt wcale nie był absurdem. Zrozumiałem to, gdy powiedzieli mi o jej śmierci. Bo przecież my cały czas byliśmy dwoma punktami dryfującymi w czasoprzestrzeni. Niby złączonymi, ale ciągle rozrywanymi przez burze, sztormy i potrzebę samotności.
Trójkąt zrobił z nas figurę zamkniętą, mającą swoją przytłaczającą objętość, wewnątrz siebie. I może on miał paradoksalnie pomóc w opanowaniu całego wysypiska, w jakie zamieniliśmy świat oczekujący na miłość.
Bo nie da się ukryć. Nasz ostatni raz niepodważalnie różnił się od wszystkich innych...
~~***~~
5.11.2014
Niemka i Austriak szli wolno przez maleńkie tyrolskie miasteczko. Ostatnie jesienne promienie słońca, przeplecione wiatrem wpychały im włosy do oczu, a z lekka czerniejące już chmury zaczynały grzmieć.
Nigdzie się nie spieszyli. Ich stopy wręcz uważały, aby nie muskać wąskich przestrzeni pomiędzy płytkami chodnika. Delikatnie spojrzeli sobie w oczy, wyjątkowo nieprzykryte żadnymi czarnymi okularami. Po czym niepewnie spletli koniuszki palców.
Kilka lat ukrywania się przeminęło.
Teraz, gdy ich zachowanie naprawdę mogło wywołać skandal, wszystko było już obojętne.
-Tęskniłem- szepnął cicho.
-Słucham?- wyglądała na zaskoczoną.
-Nie pojechałem na zgrupowanie "z przyczyn rodzinnych", bo chciałaś się ze mną spotkać.
Tyle mógł powiedzieć. Pomijając celowo szaleństwo w jakie wpadł, gdy wysłała mu zdjęcia z podróży poślubnej.
Wyraziste fotografie, na których w seksownym stroju kąpielowym, ściskała tego sztywniaka.
I wreszcie budzenie się z krzykiem, gdy śniła mu się rozanielona w ramionach innego.
A on sam był w tych koszmarach sparaliżowany, stał tuż obok i nie mógł kompletnie nic zrobić.
Te rzeczy musiały pozostać jego prywatnym, małym sekretem...
-Serio nie dało się mścić inaczej?- zapytał- przecież... Kiedyś może bym dorósł.
-Kiedyś...- splotła palce- ale ja nie chciałam tego kiedyś. Chciałam wreszcie czuć się zaszufladkowana. Mieć w dłoni jakby akt przynależności. Być własnością kogoś, kto byłby tylko mój. Tytuł "kochanki" zbyt mnie bolał.
-I...?
-I znalazłam takiego faceta. Tylko... Cholera jasna, ty nawet na odległość wszystko mi pieprzysz!
-Tak...? Ja wyszedłem za mąż za byle kretyna?
-Kretyna?
-A co? Serio lecisz jak nastolatka na dwie kryształowe kule?
Przystanęła na sekundę.
-Mam gdzieś żałosne trofea- zaczęła- w przeciwieństwie do faktu, iż ten "kretyn", jak to się właśnie wyraziłeś, dzwoni do mnie gdy wyjeżdża z pięć razy dziennie. A wiesz po co? Po to, żeby przypomnieć, że mnie kocha.
-Lenuś...- pchnął ją delikatnie do przodu.
-I to nie wszystko- mruknęła- gdy kupuję z nim prezent dla mojej siostry, nie idzie na dział z lalkami Barbie, myśląc, że ma cztery latka, choć opowiadałam mu o niej setki razy. A jeśli napiszę, że mam gorączkę, odpowiada pytaniem "jak się czujesz", a nie " to o której idziemy na tą imprezę". Aha...
-Błagam... Oskarżasz mnie, zupełnie jakby to wszystko wzięło się z niczego... Jakbyśmy nigdy się nie dogadywali. Jakbym ja zawsze...
-Już kończę. On jest zwyczajnie dobrym człowiekiem. Nie jakimś szalonym romantykiem, ale kimś normalnym, kto stara się dzielić ze mną wszystkie aspekty życia, a nie tylko łóżko- wzięła głęboki wdech- I zdecydowanie zasługuje na kobietę, której każda komórka nie jest zanieczyszczona twoimi toksynami.
-OK- spuścił głowę- wyznaję, byłem totalną świnią.
-Błąd chłopcze- otworzyła ponownie swoje miętowe usta- ty nią nie byłeś. Ty zawsze nią będziesz. Pogódź się z tym.
Nie próbował znaleźć odpowiedzi. Kompletnie nie wiedział, czemu nie umie zwyczajnie jej zwyzywać.
Albo i wiedział. Był świadom jak bardzo nie może znieść faktu, iż ktokolwiek, w czymkolwiek okazał się lepszy niż on.
-Zresztą ze mnie też cholerna kretynka- uzupełniła- wszystko robiłam z tobą po połowie. Połowiczne szczęście, połówka nocy i jakiś ochłap z miłości. Tylko nie zauważyłam, że za każdym razem oddając tą połowę, rozkrajałam się na coraz mniejsze cząsteczki. I w końcu został jedynie mały pyłek kurzu, ułamek miliarda...
Z zaskoczeniem stwierdziła, iż doszli już pod bramę jej nowego domu.
Blondyn był smutny. Naprawdę smutny i przybity. Może jednak troszkę przegięła?
Chciała zdusić tą myśl, ale nieszczęsny impuls, który miała w głębi serca był mocniejszy. Wspięła się na czubki palców, ostrożnie przygryzając jego dolną wargę.
I poczuła jak cały drętwieje.
-Lena... Nie robiliśmy tego odkąd wyszłaś za mąż- wyjąkał zszokowany.
-Zapomniałeś chyba o weselu. Choć z tego co pamiętam, na nim tylko się całowaliśmy.
Hm...Wesele.
Pan młody, który poszedł przemawiać. Jej przeprosiny i wymówienie się strasznym bólem głowy.
Jeden taniec, plus kilka kieliszków wina. Wieczór jako kontynuacja poranka.
Zdecydowanie. Byli od siebie zbyt mocno uzależnieni.
-Nie chcę- przecedził te słowa niczym małe dziecko, zagubione samo na pustkowiu.
-Czego nie chcesz?- położyła mu dłoń na twarzy, delikatnie przymykając jego rozchylone powieki.
-Nie chcę tak żyć- odepchnął ją, spoglądając w niebo- nie mam ochoty na to aby moja największa słabość była panią Schlierenzauer. Ale... Co ja mam zrobić?
-Wyjmij mi klucze z torebki- zasugerowała.
-Lena, popatrz. Wyjmę je, pójdziemy na górę... I przecież oboje wiemy co wydarzy się najdalej za godzinę. Ja znam zbyt dobrze Ciebie, a Ty mnie. W sumie wszystko fajnie, tylko jak będziemy czuć się jutro?
-Kiedy kończy się to zgrupowanie?- spytała cała drżąc.
-Za trzy dni- odparł zrezygnowany.
-Więc "jutro" będzie tylko przedłużeniem "dzisiaj".
-A gdy trzy dni miną?
-W sobotę wstanę- lekko posmutniała- i po raz kolejny zrozumiem, że jestem niczym.
Żałowała, że nie może go pociąć na kawałki. Że za dziesiątkami jego koszulek i swetrów, które już w życiu podarła, nie idzie żaden skrawek skóry, kostka, ani jakikolwiek inny element cholernego wnętrza.
Westchnęła.
Jej nadzieja na zapomnienie początkowo była silna.
Połączyła wszystkie biegnące w różnych kierunkach żyły i tętnice.
Namówiła je do jednostajnego, bardzo szybkiego pulsowania.
Krew dosłownie wrzała.
Dziewczyna budziła się w nocy od dreszczy i gorączki.
A potem tak zwyczajnie, mimo jej protestu wszystko zaczęło stygnąć. Zatrzymywać się i zalegać we każdym zwiotczałym mięśniu i ścięgnie.
Czuła to.
I zastanawiała się, kiedy stworzy się skrzep. Małe cholerstwo, które oderwie się, płynąc powolutku w kierunku serca.
Po czym zatka je.
I to serce najnormalniej w świecie przestanie bić. Tak jak zaczęło te dwadzieścia kilka długich lat temu.
Nic takiego się nie stało. Była tego świadoma. Równie mocno jak prawdy mówiącej, że albo za minutę nastanie koniec świata, albo oni znowu wylądują razem w łóżku.
Zamknęła mu wargi niezwykle brutalnym ruchem, wskakując jednocześnie w jego ramiona.
I tak nie była już nic warta.
A właśnie łapała iskierkę szczęścia.
Pewna, że pełny pożar nie nawiedzi jej nigdy, chciała trzymać to maleństwo w rękach jak najdłużej.
" Without you, one night alone,
Is like a year without you baby,
Do you have a heart of stone?
Can't stop the hurt inside,
When love and hate collide..."
~~***~~
Po prostu z dnia na dzień dusiliśmy się coraz szybciej Lenuś.
Może posiadaliśmy lęk wysokości? Pragnęliśmy wyłącznie obietnicy, że już nigdy więcej nie polecimy w dół?
A jedynym miejscem, z którego nie da się spaść jest dno.
Wyjątkowo było na tym dnie.
________________________
Hej, dziewczyny;) Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział to powyżej przedostatni taki dziwny, myślowy odcinek. Potem obiecuję już zbytnio się nie cofać.
Dziwnie. Bardzo dziwnie.
I przepraszam za pozostałe blogi, będą gdy będzie wolne, teraz zwyczajnie brak nastroju.
Kocham Was<3