poniedziałek, 10 sierpnia 2015

6. I could not feel, just try to touch.

Miłość.
Czyli w znaczeniu dosłownym zlepek głosek. Coś miłego, plus jakieś nieistotne literki z kreseczkami.
I w sumie... Gdyby poddać ją zimnej, wyrafinowanej kalkulacji to być może wyda się całkiem przyjemna. Któż w końcu nie lubi dreszczyku emocji, motylków wibrujących w głębi żołądka lub własnego imienia wypowiadanego lekko chrypiącym, uwodzicielskim głosem? Kto przejdzie obojętny obok czarujących wyznań, o których nawet nie śmiał sobie pomarzyć?
Być może tylko ten, który źle zrozumiał miłość. Przedwcześnie ofiarował jej zbyt wiele...
Albo czasem i gorzej - tylko wrak. Zgniły. Oblepiony z wszystkich stron przez glony i wodorosty. Nienadający się już do niczego. Ale mądry.

Nie ma miłości bez ryzyka. Zabezpieczyć to się można przed niechcianą ciążą, nie przed uczuciem. Aby kochać, musimy przecież definitywnie pozbyć się barier. Musimy dzień po dniu dusić w sobie błogosławioną ostrożność. Tłamsić ją, a w efekcie końcowym na dobre wywalić z serca. A wszystko przez tą drugą osobę, tą która nas zmiękcza. Powtórnie czyni z nas dzieci. I wcale nie chcemy przed nią udawać, grać ideałów. Bo wierzymy naiwnie, iż ona ich nie pragnie.  Iż pragnie zwyczajnych nas. Codziennych, łażących po łazience w starych, znoszonych dresach. Myjących zęby, chorujących na grypę, brudzących spodnie keczupem.
Tak kretyńsko prawdziwych.

I nie ma miłości bez namiętności. Bzdurą jest, że da się te rzeczy zupełnie oddzielić, odgrodzić, stworzyć osobne światy. Prawdziwy związek spaja przecież dwa w jednym. A jedno ciało musi współpracować. Tkanka powinna karmić tkankę, komórka ogrzewać komórkę, palce drapać delikatnie gładką powierzchnię pleców... Pusty seks nigdy nie zastąpi oddania. Jasne, być może zaklei dziury, zapcha głodny, spragniony pokarmu organizm. Ale będzie porównywalny jedynie z fast foodem, nie zaofiaruje nam żadnych wartości odżywczych. Rano znów poczujemy się samotni, będziemy gryźć własne palce żeby się nie rozryczeć.
Bo zamiast człowieka kolejny raz ukochaliśmy łatwiznę.

Nie ma także miłości bez cierpienia. Pary perfekcyjne, którym tak często zazdrościmy są jedynie wytworem masowej wyobraźni. Po miesiącu mieszkają razem, biorą ślub, wychowują słodkie, pachnące bobasy... Szczęście spada im z nieba. Nie muszą się wcale poznawać, bo znali się już w poprzednim wcieleniu.
             
Tak na prawdę ta miłość górnolotna nie wystarczy. Może stanowić jedynie solidny fundament, na którym zakochani dzień po dniu, rok po roku i cegła po cegłę budują wieżowiec wspólnoty. Często wyburzając jedną czy drugą ścianę, która wyszła krzywo. Przemalowując korytarze, łatając poddasza. Nieustannie pracując bez nawet maleńkiej chwilki wytchnienia.
Prawdziwości związku nie ocenia się na podstawie braku kłótni i kryzysów. Patrzeć należy tylko na to, jak dwoje ludzi te kryzysy przezwycięża, jak podnosi się z upadków. Jak dobrowolnie rezygnuje z maleńkich sukcesów, aby na końcu odnieść prawdziwe zwycięstwo.
Smutne.
Tysiące już kochało. Ciągle od nowa, ciągle kogoś innego, ciągle z prawdziwą nadzieją w oczach.
A umarło nie rozumiejąc czym jest miłość.
Wszyscy popełnili ten sam błąd?
Czy raczej każdy splamił sobie życie swoim własnym?
                                                                                       
                                                                ~~***~~
                                                                                       
                                                                                                    Hiszpania, maj 2014
" Cudowny obiad. Idealna kompozycja smaków, wykwintne przyprawy..." , zgrabne, kształtne pismo, zapełniało powoli pustą kartkę, ozdobioną kwiecistymi wzorkami. Jego właścicielka, stała zmieszana nad małym stolikiem, poprawiając srebrne, dopasowane idealnie do jej świetlistych włosów, okulary. Aż tu nagle rozległ się trzask. Zbyt mocno przyciśnięta do papieru stalówka pióra, zaskrzypiała protestacyjnie, aby kilka sekund później wzbić się w powietrze. Niestety, plamiąc całą schludną przestrzeń ciemnym atramentem.
" Oops, Kochanie. Chyba zniszczyłam właśnie przedsionek eleganckiej restauracji z widokiem na Atlantyk. Ale będzie dobrze, nieprawdaż? Bo czuję się w porządku. Nie tęsknię, nie szlocham... Piję tyle wina, że nie potrzeba mi żadnych powrotów do przeszłości. Odstawiłam nawet te pamiętne pigułki na depresję.
Jestem panią Schlierenzauer. Przykrywam się markowymi ciuszkami, maluję sobie rzęsy i gram damę. Jakiś komentator z podrzędnej stacji, nazwie mnie pewnie w zimie 'śliczną królową skoków'. Jest super.
Nienawidzę losu, wiesz? I Ciebie też nienawidzę. A samej siebie już najbardziej..."
- Lenka? - mąż idealny musiał przypomnieć jej o swoim istnieniu w najgorszym z możliwych momentów - czy Ty tworzysz pamiątkowy wpis w księdze gości, czy jakieś nieskończenie cudowne dzieło literackie?
Odwróciła się w jego stronę, z niechęcią trąc czoło przegubem ręki. Czy on serio musiał się tak zachowywać? Musiał traktować ją jak kruchą, ozdobną porcelanę? Musiał obracać każdy z jej wybuchów, w cukierkowy żarcik?
- Nie poprawiaj tego dłużej - oparł dłonie na idealnie opiętych materiałem żółtej sukienki biodrach - właściciel lokalu i tak pewnie wpadnie w zachwyt, czegokolwiek byś nie napisała.
Zachwyt? Może raczej wywiesi sobie na drzwiach informację, iż ludzi chorych psychicznie nie obsługuje. Nawet miejsce by się znalazło. Tuż przy zakazie wstępu dla zwierząt i nudystów z sąsiedniej plaży.
- Już idę - rzuciła krótko - nie musisz planować każdej chwili, jak jakiś Szwajcar uzależniony od zegarków... Hmmm, chyba, że jesteś Szwajcarem - uwiesiła mu się na szyi, z lekka kołysząc się już na boki - A to by znaczyło, iż mnie okłamałeś... Czyli miałabym powód do unieważnienia naszego cudownego ślubu...
- Skarbuś - chwycił ją mocniej, obawiając się, iż jego ukochane brzoskwiniowe policzki zaliczą w najbliższym czasie dość nieprzyjemny kontakt z szybą lub posadzką - Ty to wyraźnie lubisz być niegrzeczna - parsknął głośnym śmiechem, co już kompletnie nie było na miejscu.
Westchnęła odruchowo wyciągając przed siebie język. Kropelki wysoko procentowego drinka, za którego (albo raczej za które) Gregor zapłacił fortunę, kleiły się do jej ust, tworząc w ten sposób perfekcyjną kompozycję z kryształkami cukru trzcinowego, ściągniętymi niechlujnie z deseru.
A dla męskiego oka był to widok nieziemski. Tudzież cóż... Mocny impuls.
Jasna cholera! Przyssałby się chętnie do niej. Tu i teraz, nagle i bezczelnie. Straciłby resztki sił. Zniszczył drobinki formy, która pozostała mu jeszcze po poprzednim sezonie. Co tam. Liczyło się tylko jedno. Mała rzecz, przebijająca swoją wagą nawet brak mistrzostwa olimpijskiego, od lat stanowiącego szczyt jego chorych ambicji . Mianowicie przywrócenie Leny do poprzedniego stanu.
Bo nie dało się ukryć. Odkąd dziewczyna złożyła tą ostateczną przysięgę to nagle jakby przestało jej zależeć. Jakby zaczęła się obawiać, że to nie on jest tym jedynym. Że... Być może to z kimś innym chciałaby dzielić dobre i złe, komuś innemu włożyć na palec złotą obrączkę.
Ale spokojnie. Nic złego się nie działo. Przecież to tylko pierwszy, niewinny, małżeński kryzys, który godzien był porównania jedynie do muchy. Pobrzęczy, narobi hałasu, a potem okaże się żałosny. I odejdzie w niepamięć.
A kolejne wieczory z pewnością obalą debilny frazes mówiący, iż jeśli ktoś chce utracić namiętność w związku, to niech zwyczajnie weźmie ślub.
Nie mógł wówczas wiedzieć... Nie miał szans wyobrazić sobie tej górnej wargi, która kilka miesięcy później miała odchylić się od górnej. Wyznając niezrozumiale, że to nie tak miało być. Że okazał się durniem...
Życie.
- Zdajesz sobie sprawę, że twój brat, przedstawia Cię jako osóbkę stroniącą od alkoholu? - krok po kroczku sprowadzał ją po schodach, ciesząc się nawet najmniejszym zetknięciem ich skóry - I wyzywającą go od najgorszych, gdy strzela sobie z Freundem po piwie w salonie?
- Bo robią to wieczór przed zawodami - odparła szczerze - na dodatek oddając austrackiemu narodowi punkty, w kluczowych momentach. A ja teraz jestem na wakacjach. Przyjechałam sobie na Półwysep Iberyjski żeby spać, opalać się i pić. Nic więcej.
Aha... Nic więcej, miło wiedzieć żonko. Coraz fajniej.
Może i była bardzo wstawiona. Może procenty faktycznie szalały jej w żyłach, odłączając całkowicie zbawienny dostęp przygaszonego nieco tytoniowym dymem tlenu. Ale doskonale zdawała sobie sprawę, jak bardzo go rani. Tak... Gdyby ktoś wynalazł mikroskop, wyposażony w powiększenie sięgające w głąb ludzkiej duszy, to mogłaby teraz bez problemu obserwować kształtne, czerwone kropelki krwi, czerniejące powolutku na koszulce chłopaka.
Po raz kolejny popełniła błąd. Spośród tysięcy mężczyzn wałęsających się ulicami, wybrała akurat takiego, który nijak odpowiadał jej wyobrażeniom o małżeńskim kole ratunkowym.
Gdybyż on cisnął w jej stronę jakimś przysłowiowym głazem czy kamieniem. Oj, albo przynajmniej wyzywał ją od dziwek, standardowo raz w tygodniu.
Facet psychopata i kobieta, która go zdradza. Piękne za nadobne.
Tylko, kurwa jaka zdrada? Przysięgała sobie przecież, a nawet planowała wpisać na listę swoich zasad...
Wcześniej czy później...
Nie! Żadne wcześniej a nawet później! Prędzej przepłynie ocean, wyruszy pieszo na Mount Everest, przeniesie się na jakąś planetę zbudowaną z rtęci czy siarki... Ale już nigdy...
Kogo ona próbuje okłamać?
- Kocham Cię - szepnęła, przybierając niewinny i czuły wyraz twarzy. Jakby chciała w ten sposób zadośćuczynić mu za wszystko co zrobiła. I co jeszcze podświadomie planowała zrobić.
Bo miała sumienie ze stali, prawda. Nie jeden siłacz, w ułamku sekundy zwaliłby się na kolana, gdyby kazano mu podźwigać to, co ona tłamsiła od lat w swoim, wątłym ciałku.
Ale ta stal sprawiała jedynie, że nic nie wypływało na zewnątrz. Że zakryta przestrzeń była nieskończenie pojemna, a jej rozcięcie wydawało się czymś nierealnym...
W żadnym wypadku nie była natomiast w stanie zmniejszyć wagi ciężaru, który przyszło pochłonąć.
- Ja też - odparł szatyn, kręcąc się niczym przy perfekcyjnym wybiciu z progu - i dzisiejsza noc jest nasza maleńka. Tylko nasza...
Nawet nie skończył banalnego, charakterystycznego dla miodowych miesięcy wyznania. Co tam, nawet nie zapomniał jeszcze o ścianie pokrytej tuszem. Bo jego pijana panna młoda zdążyła wywołać już kolejny kataklizm.
Pozornie absurdalny.
Na brukowanym chodniku, leżało bowiem małe, zmęczone upałem zwierzątko. Słodki szczeniak z rudawą plamką na główce, który pewnie przyczłapał pod lokal, licząc na dobre serce jakiegoś turysty, a co za tym idzie miseczkę z wodą.
- Kupilibyśmy sobie takiego - Austriak wpadł na kolejny genialny plan. Nie żeby jakoś straszliwie uwielbiał czworonogi. Ale taka puchata kulka, zdecydowanie stanowiła coś do czego można się przywiązać. Co wchłania nasze przejawy troski, ofiarując w zamian bezgraniczne oddanie i przyjacielskie machanie ogonem. Z pewnością Lenie przyda się takie towarzystwo, gdy on będzie musiał wyjechać...
Przecież ta dziewczyna to był istny wulkan uczuć. Tryskających na prawo i lewo, tajemnych, kompletnie nie odkrytych...
- Gdy już minie kilka lat...- sciszył nieco głos, sygnalizując tym samym, iż przechodzi na tematy niedostępne dla całego świata. Te intymne, mające budować bliskość i zaufanie - Skarbie, powoli!
Brunetka przyspieszyła kroku i z gwałtownym impetem otworzyła szklane drzwi. Powietrze zaszumiało głośno, brutalnie wdzierając się do środka budynku, pod wpływem sztucznie wytworzonego wiatru. A niewinne stworzonko, jeszcze przed chwilą wyglądające tak ufnie i spokojnie, pisnęło aż przygniecione mocą uderzającej w nie wielkiej powierzchni. Minęło kilkanaście dobrych sekund, zanim w ogóle zaczęło się ruszać, żałośnie oblizując pionowo wiszącą, sztywną łapkę. 
Widok był tak tragiczny, że rozczuliłby nawet bardzo zatwardziałe serce.
- Pieprzona Hiszpania! - na twarzy Niemki błyskawicznie pojawiły się łzy - ja nie chciałam, serio nie chciałam. Co ta istota komukolwiek zawiniła?
Uklękła na trawie, czule przejeżdzając palcami po futrze zwierzaka, który nie pomyślał nawet aby ją ugryźć. Wybałuszał tylko te wielkie oczy, błagając o odrobinę litości i uśmierzenie bólu.
- Spokojnie - Gregor naśladując ostrożnie wszystkie jej ruchy, kucnął obok, wplatając przy tym dłoń w pasemko włosów opadające jej na policzek - im się szybko goją kości, mała - nie zastanowił się nawet czy choć jedno z jego słów ma jakikolwiek związek z rzeczywistością - poza tym on pewno ma właściciela, który zaraz się nim zajmie.
- To jest dziecko - delikatny płacz zaczął przeradzać się w wyrazisty, przerywany szybkimi oddechami szloch - bezbronne i całkowicie zależne. A ja je zabijam, bo... Bo tak mi wygodniej.
- Lena - potrząsnął nią mocno, przeklinając w duszy człowieka, który dziesiątki wieków temu, jako pierwszy rozpoczął sprzedaż mocnych trunków - żadne dziecko, tylko pies. No już, już... Cichutko...
'Cichutko'
Świeżo zapadający zmrok.
Lekko przedzierający się przez deszczowe chmury księżyc. Zaćmiony i bynajmniej nie będący w pełni.
Szept za szeptem.
'Jestem przy Tobie. Jestem na zawsze. Tylko błagam, pomyśl chwilę. Pomyśl dziewczyno z czym Ty planujesz żyć...'
Zbrązowiałe, ceglane ściany od lat nieremontowanego budynku.
Kurz. Nieznośny, drobnoziarnisty żwir rozsypany dookoła.
'Lenka...'
Nieśmiertelny strach.
- Nie chcę być zła - zakończyła smutno. Zmieszanie tych wszystkich uderzających do głowy napojów z menu, wbrew wcześniejszym zapewnieniom nie działało na nią dobrze. Wręcz przeciwnie - usypiało hamulce. W dodatku rozwiązywało język.
Znów cofało czas o te pieprzone cztery lata.
- Nikt nie mówi, że mogłabyś być - Schlieri podniósł ją z powrotem do pionu, jednocześnie machając symbolicznie na pożegnanie swojej wyśnionej wizji następnych godzin - szczęście Ty moje. Tylko teraz pójdziesz prosto do pokoju i położysz się do łóżka, zgoda? A ja w tym czasie wezmę tą kuleczkę - jakby na potwierdzenie swoich słów rozpiął narzuconą na t-shirta koszulę, zawijając w nią szczeniaka  - plus zawiozę ją do najlepszego weterynarza w okolicy.
Pokiwała głową niczym przedszkolny maluch zapatrzony w kolorowy obrazek.
Boże... Ile by dała żeby się okazało, że jedynym skrzywdzonym przez nią stworzeniem jest ten psiak.
-  Ale... Kochanie - szatyn pokręcił głową - obiecaj mi coś. Od jutra do kolacji pijemy wyłącznie sok pomarańczowy. Bo jak widać...
- Nie ma sprawy - mruknęła, przeciągając wymownie każdy kolejny wyraz.
Miło było dla odmiany, złożyć jakąś przysięgę możliwą do spełnienia.
Piętnaście minut później spała. Z tymi rozbrajającymi lokami i świętą twarzyczką, przeciętą niezauważalne szarawym paskiem cienia.  Chłopak położył jej na stoliczku szklankę mocno schłodzonej wody, po czym bezszelestnie zamknął drzwi, przykładając do zamka, migającą na zielono kartę hotelową.
Bolało.
Na korytarzu jakieś angielskie nastolatki kłóciły się zażarcie, którym zdjęciem najlepiej powiadomić znajomych o miejscu ich wakacyjnej wyprawy. Zmęczeni biznesmeni rozwiązywali opinające im szyje krawaty, aby pograć w bilarda, a starsze małżeństwo niezrażone całym okolicznym hałasem rozkoszowało się widocznym z okna zachodem słońca.
Każdy miał jakiś cel, jakaś krótką, codzienną drogę.
Podszedł do windy. Radio z recepcji wyło jeden z najgłośniejszych hitów ostatnich miesięcy. Piosenkę mówiącą, iż miłość kręci facetów, tylko wtedy, gdy jest torturą. To brzmiało tak cholernie durnie. A zarazem szczerze. Bo przecież zwyczajnie po ludzku podniecało go, że ciągle musi udowadniać Lenie jak bardzo ją kocha. Że łatwe, czułe słówka niepoparte czynami, centymetr po centymetrze rozwarstwiają tylko bliskość. Że zwycięstwo, którego akt podpisany został tydzień wcześniej przed ołtarzem, było jedynie zawieszeniem broni, w mozolnej walce z życiem.
Z tym, samczy instynkt zdobywcy był jedynym. I nie miał szans przysłonić drugiego. Potrzeby wspólnego spełnienia - fizycznego i duchowego.
- Co, co? - z zadumy wyrwali go jacyś bacznie przyglądający mu się miejscowi - kłopoty w niebie? Niech zgadnę, piąta rocznica?
- Słucham? - przytulił odruchowo psa, którego w dalszym ciągu trzymał ostrożnie w ramionach.
- No, piąta rocznica małżeństwa - jeden z gapiów nie był w stanie nie wywlec swojej teorii na światło dzienne -  chciałem już strzelać, że dziesiąta, ale tacy państwo młodziutcy, tacy zadbani. Oj, gdyby pańska żona obrączkę nosiła, a pan nie krzywił się jak struty... Tak tak, pomyślałbym pewno coś w stylu 'na miesiąc miodowy sobie przyjechali'.
- Z upływem lat pan się przyzwyczai - dopowiedział inny - baby się zmieniają, my tylko musimy nadążać - wybuchli nieprzyzwoitym, żabim rechotem.
Tak.
Niech żyje tęcza perfekcji, będąca wyłącznie wytworem wyobraźni.
Gregor splótł palce. Przypomniał sobie jak jako czterolatek zgubił się w supermarkecie, gdzieś pomiędzy koszami warzyw, a lodówką z wędliną. Właśnie wtedy czuł się dokładnie tak samo. Z lękiem patrzył za każdy regał, nie mając pojęcia, w którą stronę ruszyć, aby odnaleźć rodziców.
- Ja i Lena jesteśmy w podróży poślubnej - rzucił na pożegnanie hiszpańskim idiotom.
I błyskawicznie wychwycił przepraszającą chmurę współczucia, tworzącą się za jego plecami.
Spojrzałaby na niego przynajmniej tak jak na tego połamanego szczeniaka. Jak na zwierzę, które nie wiadomo po co tytułowała 'dzieckiem'.
    
                                                                 ~~***~~
                                                    
Przebudzenie nie należało do przyjemnych. Sen znowu sprowadził do niej ogień. Żar palący wszystko co miała, każdą znaną miejscowość, każde drzewo, pod którym zwykła wypłakiwać smutki. Zabierający swoim raniącym szeptem tożsamość. I rozpowiadający całemu światu to, czego nikt wiedzieć nie powinien.
Dziewczyna przewróciła się na brzuch i oparła na łokciach. Jej ręce odruchowo powędrowały w stronę torebki, wyjmując z niej opakowanie po popularnym środku przeciwbólowym. To, pod którego warstwą chowała już od dawna nieszczęsne proszki antydepresyjne. Pamiętała gdy pierwszy raz wypatrzyła je, nielegalnie na jakimś forum internetowym, gdy drżącym ruchem otworzyła pierwszą saszetkę. Granulki były małe, niebieskie i kuliste. Posiadały gorzki posmak, któremu zawsze towarzyszyły spazmatyczne, wirujące skurcze żołądka. I zapewne nigdy nie zostały przebadane.
Ale robiły swoje. Oddalały kac moralny, nie darowując w zamian alkoholowego.
- Cześć Lenuś, wszystko w porządku?
Znowu on.
- Jasne - postarała się uśmiechnąć najszerzej jak tylko potrafiła - na ból głowy - dodała pośpiesznie, widząc jego brązowe oczy, uparcie wpatrujące się w musujący osad, tworzący się na wierzchu szklanki - alkohol wyparował i możemy gadać do białego rana. Zadowolony?
- A o czym moja śliczna żonka chciałaby pogadać? - położył się obok niej, wprawiając materac w delikatny, falisty ruch.
- A o czym zwykle rozmawiają nowożeńcy? - zrewanżowała się pytaniem, doskonale wiedząc, iż normalne młode małżeństwa, znacznie bardziej od słów, wolą czyny.
Natomiast normalne panny młode nie przesypiają nocy poślubnej.
I nie spędzają wieczoru panieńskiego w łóżku. Ze swoimi byłymi.
Więc w jej życiu absolutnie nie było momentu, na wzmianki o normalności.
- Może o przeszłości - mruknął filozoficznie - o tym, jak sobie radzili zanim się poznali...
- Jeśli chodzi Ci o wiadome bzdury - wrodzony instynkt obronny, wyraźnie zasygnalizował jej konieczność oddalenia niebezpieczeństwa - to nawet w tandetnych komedyjkach, załatwia się to, zanim się stanie przed ołtarzem - popukała go pięścią po czole, nadając wypowiedzi ton lekkiego flirtu.
- Czyli pominęliśmy dość ważną fazę przygotowań - odparł poważnie, nie zauważając jak bardzo wymuszony, jest jej pogodny nastrój.
Podziękowała zażytym przed chwilą prochom, za cudowny efekt, jaki niosły.
W takich minutach, warte były każdej ceny.
- Sam zacznij, skoro jesteś taki mądry - liczyła na wywołanie w Austriaku wstydu i szybkie przejście do zabytków, które następnego dnia mieli zamiar obejrzeć.
- Siedemnaście lat - wyrzucił beztrosko - szkolna miłostka ze starszej klasy. W sumie nic wielkiego. No a Ty?
Nie umiała odpowiedzieć sobie na pytanie, czemu nie potrafi zatkać go jakimś 'coś podobnego'.
Pewnie dlatego, że to uczucie wywołało zbyt wiele cierpienia, żeby być 'niczym wielkim'?
- Trochę za dużo było papryczki w tym indyku - zmyśliła na poczekaniu - a ja... Nie miałam facetów - zamknęła oczy, zdając sobie sprawę, iż to mikroskopijne kłamstewko, z oczywistych powodów nie przejdzie  - no prawie.
- Prawie? - te iskierki w jego źrenicach raziły ją coraz mocniej.
- Rzecz w tym, że... Yyyy, przyjmijmy, że nie lubię jednego faceta.
Bardzo logiczne wytłumaczenie.
Gregor parsknął, dławiąc się wręcz zawartością trzymanej w dłoni butelki wody.
- Uwielbiam Cię alkoholiczko - pocałował ją mocno - po ziemi łazi kilka miliardów mężczyzn. Natomiast moja żonka wyznaje mi stanowczym głosem, iż nie przepada za jakimś jednym. Ohhh, Lena, co ja z Tobą mam?
Temat zamknięty?
- Gdyby kiedykolwiek mogła Cię spotkać jakakolwiek krzywda... -  szybki oddech wyraźnie pokazał jej, o czym chłopak marzy - To zaprę się rękami i nogami Skarbie, ale nigdy na to nie pozwolę.
- Jasne. A Diethart będzie liderem reprezentacji Austrii. Albo Kraft, jak mu z twarzy mina przygłupa zejdzie - w porę chwyciła się za język - Eee...W sensie, jeśli Tobie by się coś stało... Wiesz.
Dzięki Bogu nie drążył.
- Nawet nie spytałaś o naszego psiaka - zauważył tymczasem -  możemy go sobie wziąć. W końcu... No, trzeba wyćwiczyć odruchy rodzicielskie, na czymś innym niż kwiaty.
Zamarła.
Czy ten człowiek planował ją zabić? Przecież on nigdy, przenigdy nie wspominał nawet o czymś takim jak... Dzieci.
Widać zwyczajnie było to dla niego zbyt oczywiste.
Chociaż... Podobno dzieci zmieniają. Jeśli wierzyć telewizyjnym dramatom, to niektóre kobiety, potrafią zająć się czule, nawet potomstwem, zrodzonym z gwałtu.
Więc... Gdyby ona dziewięć miesięcy nosiła pod sercem takie malutkie życie. Gdyby, zaciskając zęby wydała je na świat. Gdyby przelała na nie całą utraconą miłość, pozwalając bezradnej, zależnej od niej piąsteczce ścisnąć swój kciuk...
To może nauczyłaby się dzień po dniu wybaczać sobie to, co stało się wtedy.
- Jasne, że będziemy mieć synka czy córeczkę - kiwnęła głową.
- Tylko najpierw musimy nacieszyć się sobą malutka...
Chwilę rozcierał opuszkami palców końcówkę jej sukienki, jednocześnie lekko drażniąc paznokciami uda. Chciał się upewnić, iż jest już świadoma i spokojna. I, że pragnie dokładnie tego samego co on. Nie uciekła. Nie wyrwała się. Nie zaczęła szlochać.
Mógł bezpiecznie przejść do następnego kroku. Jednym szybkim ruchem uniósł materiał w górę, ciągnąc za nim także opierającą się jego zamiarom, zmysłową bieliznę. A potem delikatnie, jak gdyby ciągle miał do czynienia z tym kulawym psiakiem, przeniósł ją w stronę okna, sadzając na nagrzanym, przez południowe słońce parapecie.
- Jesteś idealna dziewczyno - podsumował krótko, pomijając zbędne ceremonie - pod każdym względem. W każdym calu, trzeźwa czy pijana.
Zdecydowanie wieczność powinna zamykać się w takich krótkich cudach. W jej przyspieszonych skurczach mięśni brzucha. W rozpalonych wydechach i przyjemnej gęsiej skórce pokrywającej nogi, między którymi stał.   
Tylko, że Lena nie dzieliła z nim tego wszystkiego. Zajęta zakładaniem na serce kolejnych kłódek, pozwalała mu jedynie dotykać swoje ciało. To samo, które darzyła wstrętem i nieprzejednaną urazą.
Najlepszym co potrafiła wyrzucić na zewnątrz, była obojętność.
I marzenia. Wirujące od swojej naiwności. Obejmujące owszem piasek za oknem, puste pachnące butelki szampana, artystyczny nieład na podłodze, czy zaparowane, popalcowane szyby.
Ale uboższe od rzeczywistości o gościa, któremu rzekomo obiecała, że spędzi z nim życie.

Serio, lepiej nigdy nie zaznać smaku miłości, niż tylko go musnąć.
Pozostając spragnionym do końca własnej egzystencji.
                           _______________________
No to więcej niż połowa jest.
I ja chyba nawet nie jestem już na to zła czy zażenowna. Zwyczajnie tylko, cholernie mnie ciekawi co z tego wyjdzie. Bo z pewnością z zamierzeń spod prologu, nic nie zostało.
I jako, że mówi się " do trzech razy sztuka", to ja powinnam nigdy nie zabrać się już za próbkę kryminału.
♡Buziaki♡