czwartek, 23 lipca 2015

5. Your faith walks on broken glass.

Umarłaś.
Nie odeszłaś, nie wyjechałaś w nieznane, a nawet nie zwiałaś. Ty umarłaś, jakkolwiek obrzydliwie to brzmi. I gdybym był skrupulatnym człowieczkiem, który każdego dnia notuje w jakimś zeszyciku, co ma do zrobienia, musiałbym umieścić pod obecną datą wyraz pogrzeb. Twój pogrzeb.
Rozwaliłaś mi życie. Żebyś wiedziała. Pozwoliłaś w kółko powtarzać tamto nieszczęsne "przestań Lena", po którym urywał się film. Ale przecież ja się na to w pełni zgodziłem. Przytuliłem Cię wtedy do siebie, cmoknąłem w kark... Obiecałem Ci, że zawsze będę.
Być... Jak to banalnie brzmi. I jak dwuznacznie. Przecież kimkolwiek jesteśmy zawsze będziemy  kimś.
Więc byłem. Gościem, który traktował Cię jak rzecz. Albo jeśli używamy dobitnych określeń to jak panienkę na telefon, którą rano wypieprza się na ulicę, bo nie jest już potrzebna. Tylko w sumie takim panienkom przynajmniej się płaci, co w jakimś śmieciowym wymiarze można nazwać wynagrodzeniem. A Ty za każdą chwilę ze mną,  dostawałaś tylko przeszłość. Podsycaną i pomnożoną przez dwa.
Choć nie o to właśnie prosiłaś?
W poprzednim życiu, mieliśmy być przecież pierwszymi i jedynymi.
A ja z czasem przestałem Cię nawet pocieszać. Odechciało mi się...

Pogrzeb.
Sądziłem, że widziałem już wszystko, wszelkie rodzaje pretensji i bólu. Ale nigdy nie wyobrażałem sobie nawet takiego połączenia cierpienia z pogardą, z jakim patrzył się na mnie przez cały czas twój brat. I przecież miał rację Lenka. Czyjakolwiek ręka... Cokolwiek stało się tamtej nocy... To przecież gdybym Cię nie niszczył, w ogóle nie siedziałabyś wtedy pewnie sama na kanapie w salonie. A gdybyśmy wcześniej nie spędzili trzech dni razem...
Nie chcę o tym myśleć.
Ale moje chcenie mija się z rzeczywistością, w każdym możliwym calu.
Przypomina ostatni poranek po tych trzech dniach.
Wstaliśmy z łóżka i byliśmy jacyś inni. Jak ludzie umierający na raka. Przeżywający nagłe, złudne polepszenie stanu zdrowia, po którym ma nastąpić ostateczny atak. Spróbowaliśmy o tym wszystkim normalnie porozmawiać. Używając słów, nie mowy ciała. Chcieliśmy obgadać jedyną szansę, która mogłaby nam pomóc, pomijając wszystkie konsekwencje. A potem zrobiłaś mi durne kanapki z pomidorem, a ja przykryłem nam nogi kocem, bo było Ci zimno. Nic dziwnego. W końcu miałaś na sobie tylko tą moją przykrótkawą koszulkę, która nie potrafiła zakryć Ci nawet połowy ud.
Było nielogicznie. Bo było normalnie. Bo zachowywaliśmy się jak ludzie.
Pomijając fakt, iż cały czas obejmowałem i całowałem mężatkę.
A twój Gregor, wbrew moim wielkim sentencjom, znanymi Ci już niemal na pamięć, był zawsze porządnym facetem. Jakkolwiek to brzmi z ust kogoś kto jeszcze kilka dni temu spał z jego żoną.
Nie prosił się chłopak aby go wplątać w nasz idiotyzm. I modlę się, żeby wyszło na to, że do końca był tylko ślepym zakochańcem. Że w tamtej chwili nieświadomie siedział sobie w domu. Plus myślał o tobie jako o słodkiej, ślicznej i wiernej...
Zwyczajnie strasznie mi wstyd...
I obiecuję, wprowadzę w życie nasze ostatnie górnolotne plany. Niezależnie od ceny, którą przyjdzie za nie zapłacić.
Bo chyba takie przeprosiny przyniosą Ci teraz większą ulgę niż jakiś romantyczny skok z okna, poprzedzony stwierdzeniem, iż będziemy razem nawet w grobie?
Śpij spokojnie Lenuś - tak chyba śpiewa się na dobranoc małym, niewinnym dziewczynkom - odeśpij każdą zarwaną noc.
A kiedy minie odpowiednio wiele lat to spróbuj mi jakoś wybaczyć...
Nie powiem Ci na pożegnanie tych dwóch słów. Bo przecież zawsze mówiłaś, że nasze życie to jednak życie. Spaprane i zagnojone, ale nie fikcyjne, nie przerysowane. I absolutnie bajeczki by o nim nie napisano.
Liczę, że po prostu wiesz już to, czego ja ciągle nie jestem pewien.
Przepraszam.
                                              ~~***~~
                                                                                                             11.11.2014
Żałosne trzy pudełka. Nawet niewypchane po brzegi. A w środku stos kartek papieru, zaopatrzonych w zestaw połamanych długopisów. Do tego puszka przeterminowanego kakao, wysmarowana czekoladą bluzka i kilka nadmorskich muszelek, zebranych nie wiadomo kiedy i nie wiadomo przez kogo. Zaschnięte różyczki, plus jakaś odżywka do włosów.
Mówi się, że człowiek nie jest tylko ciałem. A nawet ciałem i duszą. Jest wszystkim co dotknie, najdrobniejszym przedmiotem, który zakupi, każdą powierzchnią stykającą się z jego obliczem... Odnaleźć go można w najdalszych zakamarkach, w które pragnie się uciec.
I gdy odchodzi, pamiątki po nim z początku bolą jak cholera, proszą wręcz, aby rozedrzeć je na strzepy. Ale z czasem przynoszą otuchę. Otuchę, ciągnącą za sobą akceptację. A w dalszej mierze zrozumienie i wybaczenie.
Co nie zmieniało faktu, że Lenka nie zostawiła bratu wiele. Wyprowadzając się pół roku wcześniej z domu, dokonała radykalnych porządków.  Te pieprzone, trzy tekturowe opakowania pozostawiła na starym materacu. Pełne mającego spleśnieć jedzenia i jakiś absurdów, których za pewne nie chciało się jej zwyczajnie wynieść do kosza. A resztę? Ubrania zapakowała do samochodu, pozwalając im wyjechać wraz z nią do Austrii. Po czym, śmiejąc się jak obłąkana urządziła ognisko. Wbiegała chaotycznie po schodach, znosząc kolejne rzeczy, mające trafić na stos. Ulubione miśki, laurki walentynkowe z okresu podstawówki czy przebite strzałą plakaty, obrazujące torsy ukochanych aktorów. Aż wreszcie, parząc sobie zapalniczką opuszki palców, wznieciła pożar.
Pamiętał jak podglądał ją wtedy przez okno i jak straszliwie śmieszyło go jej głupiutkie zachowanie. Myślał, że to taka sobie zabawa w stylu amerykańskim. Coś na kształt standardowych striptizerek na wieczorze kawalerskim. Pożegnanie. Odcięcie się od przeszłości, w celu przygotowań do nieznanego, nowego smaku życia we dwoje.
Teraz żałował. Żałował, że nie ocalił od ognia, choćby jednego, dziurawego pluszaka, którego mógłby wcisnąć pod czarną koszulę i przyłożyć sobie do serca, osładzając choć trochę te łzy. 
Jeszcze rano obiecywał Lenie, żelazną twarz podczas pogrzebu. Zero łez i żadnych emocji na wierzchu. Tak jak lubiła.
Tymczasem, chwila po chwili wył jak debil, nie bacząc na nikogo. Na niczyje rozważania, niczyje wyrazy współczucia bądź niezrozumienia. I pragnął tylko nie rozglądać się w koło. Bał się własnych emocji, bał banalnego wyrazu zemsta, który po malutku w nim kiełkował. A smutna prawda była taka, iż niezależnie jak bardzo tłamszony, musiał wcześniej czy później przedostać się do podświadomości...
- Kochanie?
Jessie. Głos z innego świata.
-Zaparzyłam Ci herbatę Andi. Z trzema łyżeczkami cukru, mocną. Taką jak lubisz najbardziej, przecież musisz coś jeść...
Miała już dawno pojechać do siebie. Ale taka właśnie była, w pewnych sytuacjach nachalna do bólu. I chłopak doskonale wiedział, że nie odpuści tak długo, jak długo on nie wleje w siebie całej zawartości szklanki, której widok wzbudzał w nim mdłości.
-Dziękuję - szepnął cicho, gdy złożyła na kwadracik ten cholerny, żałobny strój, jednocześnie próbując pościelić mu łóżko - jesteś moim aniołem.
Skrzywił się. Albo raczej poczuł jakiś alarm, przyszpilający go do podłogi.
Niby nazywał ją tak od dawna, dla nikogo nie stanowiło to najmniejszego sekretu. Z tym, że nawet to piękne określenie, mające przecież stanowić coś nieskazitelnego, wydało mu się niebezpieczne. Bo przecież jednego kruchego aniołka już stracił. I ten aniołek, też kiedyś szykował się do ślubnych przysięg. Bezradnie udając fikcyjne oddanie. Więc co jeśli wszystkie,  nawet najlepsze kobiety potrafią grać? Jeśli są potworami...? Jeśli...
Boże, o czym on w ogóle myśli?  Przecież Lenka posunęła się do pieprzonej desperacji, bo została sama jak palec. A jego mózg, zamiast przelać wszystkie złe emocje na osobę, faktycznie temu winną, oskarża kochaną, dobrą Jess, o jakieś manipulowanie nim samym. Kobietę, która od kilku lat stoi cierpliwie u jego boku. I która, gdyby nie śmierć siostry w najbliższe święta zostałaby jego żoną...
Serio lepiej roztłuc sobie łeb, niż wymyślać takie rzeczy.
- Przepraszam - nie chciał zranić dziewczyny, więc chwilowo zdusił w sobie olbrzymią potrzebę samotności - ta policja... Wszystko co od nich usłyszałem mnie dobiło. Kolejne służby państwowe. Walą bez żadnej litości, jakby rozmawiali o cenach ogórków na bazarze.
- Chłopcy w kółko do Ciebie dzwonią - odparła - nie zaczynaj znowu o jakimś niezrozumieniu, zwyczajnie się martwią. A jeśli chodzi o śledztwo... Masz siłę mi o tym opowiedzieć? I w ogóle masz chęci?
-  Mam - postanowił krótko - tylko wysłuchaj mnie i nie pytaj o nic więcej, zgoda? - wcisnął mocno głowę w jej szyję, delikatnie drapiąc ją zarostem. Widać było z jaką ulgą przyjęła ów drobny ruch. Wcale nie zawiodła się tym, iż zamiast swojej ukochanej wody kolońskiej poczuła jedynie pot i słony posmak łez. Liczyło się tylko, że jej nie odrzucał, że się nie zamykał. Że mogła mu się do czegoś przydać.
- Twierdzą, że to dziwne - zaczął łamliwym głosem.
- Oni zawsze zaczynają od mądrości w stylu 'nic nie rozumiemy'...
- Lenuś uderzyła o kominek, głową. Teoretycznie mogła stracić równowagę bez niczyjej pomocy. W końcu po jakąś cholerę założyła te obrzydliwe szpilki, rodem z tandety, które już od dawna chciałem wywalić do kosza. Ale... Ktoś wezwał karetkę. To z pewnością był mężczyzna, w słuchawce zarejestrował się przerażony niski głos - mówił z takim trudem, iż nawet nie zauważył kiedy ukochana zmusiła go do opróżnienia obrzydliwego kubka -  a gdy ratownicy przyjechali na miejsce... Ona leżała przykryta Jess, w pozycji wskazanej przy tego typu urazach. Z niedbale założonym bandażem, który co jak co, troszeczkę zatamował krwotok. Drzwi do domu były otwarte..
- Tyle, że jego już w środku nie zastali? - domyśliła się całej reszty.
- On zabił  mi siostrę - pokręcił głową, wyraźnie akcentując każdą głoskę - niezależnie od wszystkiego zabił ją, po czym zwiał jak tchorz. A szanowni przedstawiciele prawa stwierdzili, iż jeśli ich wersja wydarzeń się potwierdzi, odpowie najwyżej za nieumyślne spowodowanie śmierci. I posiedzi sobie za kratkami trzy latka. W najlepszym razie. Albo wynajmie jakiego wygadanego adwokata z certyfikatem w kieszeni, który załatwi mu wyrok w zawiasach. To ma być sprawiedliwość? Może zadośćuczynienie?
- Andi... - podniosła się na moment, aby zamknąć okno, ratując tym samym maleńkie, stojące na parapecie roślinki przed natarciem listopadowego gradobicia - a dożywocie osłodzi Ci życie? Przywróci Lenę?
Lub chociaż święty spokój?
- Zacytowali mi jakiegoś anonimowego świadka, podobno z naszego otoczenia. Powiedział im, że... Ona ostatnio podrywała byle napotkanych facetów, flirtowała z kelnerami w barach, ze sprzedawcami, z obsługą skoczni... Nawet nie postawiliśmy jej jeszcze nagrobka, a ktoś tuż musi narażać jej dobre imię...
- Policja nie może nie zadawać trudnych pytań, Kochanie. A zresztą niedługo przejrzą jej telefon, rzeczy osobiste i zakładając, że tym kimś nie był jakiś przypadkowy włamywacz...- zdawała sobie sprawę,  że Wanki nie będzie mógł nawet spróbować zacząć życia od nowa, dopóki te przesłuchania się nie zakończą - to dość szybko dojdą do prawdy.
Prawda.
W sumie Lenka za pewne nigdy nie pomyślała, aby wykasować z karty pamięci swoje genialne 'listy miłosne', w których miłości nie było ani deka.
I może wyrządziła mu tym przysługę. Nie chciał musieć, nawet w dobrej wierze, zdradzać obcym ludziom jej intymnych sekretów. Czuł, że siedziałaby wtedy pewnie gdzieś przy nim, lub nad nim. Plus wyginała te swoje niewinne kąciki ust, w sposób wyrażający głęboki zawód i niemy protest. A jemu po raz kolejny w ostatnim tygodniu przestałoby bić serce...
Tak, zdecydowanie wolał tylko wstydliwie skinąć głową, gdy nieszczęśni funkcjonariusze, sami wejdą buciorami tam gdzie nie trzeba.
Nie pozwoli zmienić ofiary w puszczalską idiotkę. Nigdy!
Choć to znowu chyba łączyło się  z wypieraniem części faktów...
- Zbiorę się już Skarbie - Jessie widząc, iż chłopak ponownie odpływa, podłożyła mu poduszkę pod głowę. Pominęła już fakt, iż we własnym mieszkaniu żyje na walizkach, iż przecież na dniach miała się do niego przeprowadzić - pamiętaj, jeden sygnał w komórce, czy kropka w wiadomości i jestem tu z powrotem. Aha... Pomyśl trochę o swojej siostrze. Jej też...
- Przecież myślę o Lenie! Myślę o niej w każdej dostępnej sekundzie - zaprotestował.
- O młodej Andi - przypomniała posępnie - to jeszcze dziecko. W dodatku aktualnie chore. Ja mogę się o nią zatroszczyć jedynie w sensie fizycznym. Jestem tylko obcą babą...
Objął ją na pożegnanie. Nie miał nawet siły na pocałunek. Kolejny raz musiała zatroszczyć się o złączenie ich ust za niego.
                                             ~~~***~~~
Zapomniał. I to przecież nie tylko o tym, iż ma w domu siedemnastolatkę. Zapomniał, że najpóźniej o dziewiątej rano należy wstać z łóżka, że na najbliższą skocznie jedzie się drogą krajową prowadzącą przez las, że kluczyki do samochodu wiszą w przedpokoju, a nie w garażu...
Nie kojarzył imion własnych kumpli, nie potrafił podać lokalizacji zbliżających się wielkimi krokami mistrzostw świata...
I w sumie... Tak być przecież powinno.
Lena, nawet gdy sterczał przy niej jak ten kołek z przysłowia, nie odczuwała jego wsparcia w takim stopniu, w jakim było jej ono potrzebne. Więc przyszedł czas, aby go miała w nadmiarze... Starszego brata. Stanowczego i konsekwentnego.
Taki czas, rychło w czas.
Zszedł powolutku po schodach, starając się rozpoznać otaczające go zakamarki domu. Ale cóż z tego, skoro to już nie był jego dom. Każda ściana, każda półka i każdy kawałek podłogi wydawały się jedynie miejscem zbrodni. Tej konkretnej. Zimnej i błyskawicznej. Rozegranej w kilka sekund, lecz odbierającej wszystko. Lecz także tej długotrwałej, pełnej zgubnych uczuć, podsycanych przez delikatnie elektryzujące kłamstewka.
Kuszące cierpienie? Miłość będąca złem, plus niczym więcej?
Czyli zło podstawione w miejsce wartości?
Sprawa dla policji, czy raczej dla psychiatry?
Chciał poznać prawdę, serio chciał. Jednocześnie cholernie się bojąc. Nie tylko tego, że rzuci się na Austriaka i w końcu go zabije. Ale głównie przeczucia, mówiącego mu coraz głośniej, iż po takiej prawdzie już nie da się podnieść.
A on ciągle miał jeszcze dla kogo żyć.
Siostrę znalazł w kuchni. Siedziała na krześle, wycierając nos w kraciastą chusteczkę. Stół zasypany był cały tabletkami, a w powietrzu unosiła się drażniąca woń syropu na kaszel. Leki... One przecież stanowiły jednoznaczny synonim szpitala. A szpital z kolei na ten moment równał się jedynie śmierci.
Od świeżego bólu nie uciekniesz w codzienność.
- Hej - mruknął cicho - zimno Ci?
Pogoda. Szron za oknem. A w dalszej perspektywie pewnie kolacja i dylemat odkurzenia przedpokoju. Banalne tematy, nic nie wnoszące i nie budujące więzi. Ale mające jeden zasadniczy plus. Nie posiadające związku z cierpieniem i analizą ostatnich wydarzeń.
- Ciągle mi jeszcze skacze gorączka - spojrzała na niego z niemałym zaskoczeniem w oczach. Nie spodziewała się, iż tak szybko zdoła się zebrać, oblać przysłowiowo głowę lodowatą wodą i najzwyczajniej w świecie wyjść z własnej 'ciemnicy' - ten antybiotyk nie chce zbytnio zadziałać.
Antybiotyk...? No tak. Przecież młoda miała zapalenie płuc. W sumie gdyby nie chodziła bez czapki, gdyby nie uparła się aby polecieć przeziębiona na imprezę ze znajomymi... To Lena nie przekraczałaby granicy, żeby jej pilnować. A w domu nie byłoby tej pieprzonej atmosfery ciszy, zasuniętych rolet i wszystkiego co mogło tylko nakłonić nieproszonego gościa do tragicznej w skutkach wizyty...
Kolejna gierka podświadomości! Gdyby mu nie było tak spieszno do romantycznych kolacyjek przy świecach!
- Mam nadzieję, że troszeczkę Ci lepiej - pokręcił przepraszająco głową. Właściwie gdyby nie Jessie, to Tamara mogłaby zemdleć w jakimś kącie czy umrzeć z głodu, a on nawet nie wpadłby na pomysł poszukania jej.
- Troszeczkę - uśmiechnęła się delikatnie - przypominałam sobie właśnie jak mnie pocieszaliście, gdy zaczęliśmy się tułać po tych wszystkich krewnych.
- Teraz? - zazdrościł nastolatce, że potrafiła wyciągnąć z przeszłości dawne, niczym nieskalane wspomnienia - naprawdę kojarzysz pogrzeb naszych rodziców? Byłaś taka malutka. Można było trzymać Cię jedną ręką i nawet nie czuć ciężaru. No chyba, że zaczęłaś się wiercić. Od twoich nóżek to mieliśmy oboje całe łokcie w siniakach.
- Pamiętam tylko pojedyncze obrazki - skoczek nie wiedział nawet, jak bardzo dziewczyna potrzebowała z nim pogadać - nie rozumiałam całej tej maskarady. Myślałam, że to jakiś cholernie nudny spektakl w teatrze. I że czarny tłum pokazuje na nas palcami za karę, bo zrobiliśmy coś złego o czym nawet nie wiemy. Lena zapchała mi usta batonem, żebym już tak nie wyła.
- Zaradna do perfekcji - wbił palce w delikatny sosnowy mebel - nawet w wieku lat dwunastu. Ona nigdy nie potrafiła być po prostu zwyczajna. Jakby walczyła z życiem w jakimś morderczym maratonie, którego stawką było wszystko co miała.
- A Ty łapałeś biedronki i kładłeś mi je na policzku, głupku. Takich łaskotek nie da się zapomnieć - wyciągnęła w jego stronę pudełko z ciastkami - nigdy nie czułam dzięki wam, że jestem sierotą. Moi rodzice wychowali mnie, bo wychowali was. Gotowych nauczyć mnie wszystkiego co najlepsze.
Nauczyć. Cóż, widać łatwiej wpajać truizmy dzieciakom, niż przykładać do nich jakąkolwiek wagę we własnym życiu.
- I właśnie dlatego jestem na nią tak cholernie zła - oczy młodej zaczęły się delikatnie szklić - zawsze dawaliśmy jej do zrozumienia jaka jest dla nas ważna, a ona zamiast na siebie uważać, zwiała na drugi świat. Egoistka...
Andi westchnął. W sumie nie dało się ukryć, że opieka nad siostrą, była jednym z niewielu zadań, z których Lena, nawet w ostatnich miesiącach, wywiązywała się bez zarzutu. Wręcz zabiegała nieustannie aby zabierać dziewczynę do Austrii na weekendy, czy szkolne ferie.
Kolejna ciekawa sprawa. Panna młoda ledwie zdążyła ściągnąć z siebie białą suknię, a już woli buzujące, nastoletnie hormony od chwilki sam na sam z własnym mężem.
- Nie zrozum mnie źle - ostrożny dobór słów zaniepokoił go jeszcze bardziej - ale im dłużej z nimi mieszkałam to tym bardziej to małżeństwo wydawało mi się kiepską farsą.
Boże, do prawdy nawet ona była to w stanie zauważyć? Serio?
- A co Ty masz dokładnie na myśli? - zmarszczył mocno brwi, gdyż alternatywna wersja wydarzeń, którą jego mózg zaczął właśnie budować, brzmiała jeszcze stokroć gorzej od tego, z czym bezskutecznie próbował się oswoić.
- Osobno cudowni, razem do dupy - walnęła prosto z mostu - Gregor po ślubie zaczął zachowywać się jak mały, nachalny pudelek, olewany przez właściciela. Ciągle było 'Lenuś idziemy na kolację, kupiłem bilety na koncert, co powiesz na tydzień nad morzem?'. Tego skomlącego głosu nie dało się już słuchać. A gdy ona odpowiadała, że nie ma siły, przylatywał ze stosem DVD, pytając czy woli komedię romantyczną czy krwawy thriller. Kompletnie nie rozumiał jej potrzeby ciszy. Ale jedno trzeba przyznać, wykazywał przynajmniej inicjatywę. Bo ona była nieruchoma jak ściana. Uciekała do ogródka, jęcząc nie wiadomo komu w słuchawkę, zamiast się przytulić, gdy wyciągał do niej ręce.
Nie wiadomo komu? Jego szwagier był idiotą, czy tylko chciał na takiego wyglądać?
I co oni w ogóle sobie wszyscy nawzajem zrobili?
- Obiecaj mi jedną rzecz mała - przybrał poważny wyraz twarzy - jeśli pewnego dnia zapragniesz być z jakimś facetem, tak wiesz... No tak na serio...
- Mam siedemnaście lat - przekręciła zrezygnowana tęczówkami - zdaję sobie sprawę, że dzieci nie znajduje się w kapuście Andi. Ani w pralce, co kiedyś próbowałeś mi wmówić. Zresztą... Lenka ze mną o tym rozmawiała, wiele razy.
Tak. Doradczyni idealna, w kwestiach związków. I może jeszcze wierności?
- To po prostu mi go przedstaw - zakończył zrezygnowany - a teraz choć tu bliżej. Musimy się trzymać razem, bez żadnych niedomówień, zgoda? Rodzinę ma się między innymi po to, aby nie przepłakiwać nocy w pojedynkę...
Możesz scierać krople. Ale nie uwięzisz deszczu, który już, kilka kilometrów nad ziemią, opuścił chmury...
                                  ---------------------------------------------------
Hah... Powyżej coś, co w znacznym stopniu można chyba nazwać przejściówką.
Ale o ile kolejny odcinek mam jeszcze rozplanowany, to później muszę wpleść szczegóły, przeciwko którym ciągle się buntuję;p
I serio, jeśli ta historia ma mieć 10-11 rozdziałów plus epilog, to muszę liczyć, że przy pisaniu kolejnych, będę stanowczo mniej jeść^^